czwartek, 26 maja 2016

Zaproś dzisiaj kogoś na grilla – 3A#7

Jak czuje się człowiek, który jest samotny? Do jakich decyzji może się posunąć, gdy rozpaczliwie chce zapewnić wewnętrzną pustkę? Włodek Markowicz ładnie to ujął w wywiadzie u Łukasza Jakubiaka, gdy został zapytany, czy nie tęskni za współpracą z Karolem Paciorkiem? Odpowiedział, że nie, że nie jest mu żal, bo jego szczęście nie jest uzależnione od tego, czy z kimś jest, czy nie jest. 


Poranne słońce, Boże Ciało, Msza św. o 7. W czasie kazania mężczyzna nie wytrzymuje. Podchodzi do diakona, który koncelebrował. Zwraca się do niego, siadając na tronie. Zagłusza kapłana, który opowiada właśnie, jak ważne jest dziękczynienie za obecność Jezusa w Eucharystii. – Braciszku! Bo ja to się muszę ożenić z Heleną. Kocham ją nad życie. Kiedy robimy zaślubiny? – dopytuje. – Nie teraz, jest Msza. Niech Pan przyjdzie później – odpowiada diakon. Mężczyzna faktycznie przychodzi później do zakrystii. Wyglądał jak Ferdynand Kiepski, z brzuchem na wierzchu i odstającymi włosami. – Kiedy pan chce ten ślub? – pyta zakonnik. – Najszybciej. Może w sobotę – proponuje. Nie wiem, czy Helena istnieje. Nie wiem, czy pan po 40 był chory, naprany, czy upojony miłością. Ale jeżeli potrafimy uwierzyć, że Jezus jest w Eucharystii, to czy nie łatwiej uwierzyć w niewidzialną miłość?

Paulo Coelho w swojej książce Być jak płynąca rzeka opowiedział historię Juana, który chodził zawsze na niedzielną mszę, a po pewnym czasie uznał, że ksiądz się powtarza i odpuścił. Nastała zima. Po dwóch miesiącach ksiądz odwiedza go w domu. Juan nie chce urazić kaznodzieja, woli porozmawiać o pogodzie. Z braku tematów milkną. Ksiądz odsuwa kawałek drewna od płomieni. Osamotnione polano dogasa. Juan przesuwa je do płomieni. Nagle rozumie, że „nikt, nawet najmądrzejszy człowiek, nie zdoła podtrzymać żaru i wewnętrznego ognia, jeśli znajdzie się z dala od bliźnich. W najbliższą niedzielę wracam do kościoła”.

Przechodziłem przez okres narzekania, że jestem samotny. Nie chodzi mi tutaj o relacje damsko-męskie, szukanie na siłę miłości, płakanie do poduszki – tego nigdy u mnie nie było. Myślę o tym, że chociaż na Facebooku mam ponad tysiąc znajomych, to nie miałem naprawdę przyjaciół. Nie miałem komu zwierzyć się ze swoich problemów, nie miałem kogo zaprosić na kawę. Dziwiłem się, jak to możliwe, że były tygodnie, gdy nikt do mnie nie dzwonił. Zachowywałem się jak osoba, która chce wygrać na loterii kilka milionów złotych, a nie kupiła losu. Nie popieram gier losowych, nie lubię rachunku prawdopodobieństwa. Odkryłem, że prawdopodobieństwo wniesienia bomby do samolotu wzrasta do 100%, jeżeli to ja będę terrorystą. Neguję wszelkie zamachy, ale w moim życiu potrzebowałem radykalnej zmiany. Banalne, ale nikt się ze mną nie spotka, jeśli nie wykonam telefonu. Nie będę mógł liczyć na następne spotkanie, jeżeli nie będę miły, w rozmowie nie podzielę się czymś ciekawym, nie opowiem, co u mnie słychać. Nie będę dla nikogo przyjacielem, jeżeli nie dam innym siebie.