wtorek, 29 stycznia 2013

Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu


ale człowiek szuka tej jedynej

Taizé Roma cz. 3



                 „Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu”. Okazało się, że Rzym przypominał już o sobie od kilku lat. Najpierw powrót ze „Światowych” w Madrycie. Nie udało się. Później, kilka miesięcy temu, tygodniowy pobyt z duszpasterstwem w Asyżu. Połowa osób pojechała wtedy do Wiecznego Miasta. Ja czekałem, aż przyjdzie Europejskie Spotkanie Młodych. Okazało się, że doczekałem Rzymu w odpowiednim momencie.

  
                Miesiące przygotowań. Wtorkowe spotkania na modlitwie Taizé u kapucynów. Po nich spotkania mające na celu przygotowanie się do wyjazdu. Wszyscy starali się, żeby się udało. Po czym 28 grudnia, o czwartej nad ranem, wyjechaliśmy spod kościoła św. Wojciecha. O tyle to ważna informacja, o ile pokazująca kto jechał. Duszpasterstwo FRAncesco, wspólnota Zarażę Cię Bogiem, Ruch Światło-Życie diecezji kieleckiej, kilku księży i kilka osób bez wspólnoty. Brzmi to jak wyliczanka kół różańcowych z Kielc. Jednak to tak naprawdę młodzi ludzie, głównie licealiści i studenci, myślący na poważnie o wierze. Mający wszelakie pasje, o często ogromnych talentach, którzy lubią poszerzać swoje horyzonty. Razem około 80 osób, plus autokary.


                Pierwszy przystanek tej wyjątkowej brygady to Klosterneuburg. Znajduje się tam zabytkowy kompleks klasztorny. Dzięki znajomością jednego z księży Dolna Austria przywitała nas nie tylko tradycją. Bardziej zapamiętałem z tego przystanku moment świętowania. Zostaliśmy ugoszczeni w podziemnej, kamiennej knajpce. Nareszcie po długich godzinach mogliśmy zjeść coś gorącego. Uwieńczyliśmy obiadokolację toastem. Oczywiście trunek pochodził z pobliskich winnic. Po załadowaniu pozostałych z deseru pączków ruszyliśmy dalej.


                 Po odwiedzeniu kilku stacji benzynowych przywitał nas właściwy przystanek. I to w dodatku jak. Wyjechaliśmy z zimy, śniegu i deszczu, a zastaliśmy słońce  i bezchmurne niebo. Optymizm podtrzymywał w staniu w kolejkach po zakwaterowanie. Nasze autokary wiodły prym w dostaniu się do polskiego punktu przyjęć. Dzieliliśmy się naszym uśmiechem z innymi. Rozkręcając uliczną imprezę wspólnym śpiewem. Po godzinach, które szybko minęły. Trafiliśmy do parafii pw. Gesu Buon Pastore, czyli Jezusa Dobrego Pasterza. Mieliśmy tam szansę poznać miejscową ludność. Oczywiście bardziej od sióstr zakonnych byliśmy zainteresowani dziewczynami, które nas przyjmowały. Wspomniałem już chyba, że Włochy to piękny kraj.


                 Mój i Mariusza nocleg przypadł w szkole św. Anny. Ważna to informacja z naszego punktu widzenia. Można tam było stać się prawdziwym mężczyzną. Śpiąc w kilku warstwach ubrań, okryty kurtką w ciepłym śpiworze. Podziemna sala gimnastyczna była również miejscem spotkań z Wietnamczykami, którzy emigrowali do Niemiec. Naszego krajowego sąsiada też zapamiętaliśmy. On i ona - dwójka wolontariuszy, którzy mieli „czuwać” nad nami. Ach te pamiętne rozmowy z kolegą zza Odry, można by westchnąć.  Szczególnie gdy prawie codziennie wracaliśmy spóźnieni. Wystarczyło, że było kilka minut po 22 i już ten wzrok. Ten chłopak jednak nie był najważniejszy. Bardziej interesowały nas dziewczyny z Gdańska, albo ludzie z kieleckiej oazy.


                 Zostawmy jednak na chwilę przyjemności. Nasz wyjazd miał charakter pielgrzymki. Tego też się trzymaliśmy. Pierwszego dnia szybko załatwiliśmy wszystkie formalności i ruszyliśmy na wieczorne modlitwy. Udało nam się, zapewne jako nielicznym, jeszcze przed tym pozwiedzać. Wychodząc ze stacji metra poczułem się jak gladiator wchodzący na arenę. Oślepił mnie blask z Koloseum, a po chwili byłem już gotowy na podbój miasta. Spacer w sercu starożytnego Rzymu przypomniał mi lekcje historii. Powinienem bardziej się do nich przykładać, bo widok ruin Forum Romanum zapierał dech. Łapiąc powietrze podziwiałem dzisiejsze centrum Europy.  

    
                Najważniejsze nasze spotkanie odbyło się 29 grudnia. Już chyba po godzinie 15 przyszliśmy na plac św. Piotra. Po odstaniu swojego, udało nam się zając miejsce w pierwszym sektorze dla „ludu”, który był najbliżej bazyliki. Plac pierwszego papieża stał przed nami otworem. Miejsce gdzie tworzyło się chrześcijaństwo. Tutaj otrzymywało nowy oddech. Dom papieży. Dzisiejsza stolica wiary - Watykan. 


PS Zdjęcia od Radka Czajora i Daniela Mazura. To świadectwo będzie miało swoją kontynuację w jeszcze jednym poście. Część IV będzie raczej ostatnia. I zakończymy etap rzymski. Chyba, ze ktoś ma jakieś pytania. Śmiało odpowiem w następnej części.