Minęły święta Zmartwychwstania Pańskiego. Obchodzimy je na pamiątkę tego, że miłość pokonała śmierć. Ok. Ale czy naprawdę jest ona nadal nieśmiertelna. Czy może znów trawiona przewlekłą chorobą zwaną egoizm w końcu zmarła, po cichu, nie żegnana przez nikogo, bo każdy to miał gdzieś.
Dziś kojarzy się na ona z
fizycznością. Z ekranów TV, z odbiorników FM, z odtwarzaczy MP3, płynie do nas
przekaz: Miłość znaczy się seks, bez tego to nie miłość. To nie do końca
prawda. Otóż bez miłości seksu nie można nazwać miłością. A taki dziś rodzaj
stosunku jest preferowany. Bez miłości, bez zobowiązań. Właśnie owo
zobowiązanie to Miłość. Bez tego będziemy traktować druga osobę jako obiekt
zaspokajania, przyrząd za pomocą którego w bardziej wyrafinowany sposób,
będziemy się masturbować. A to nic innego jak egoizm.
Znowu ten egoizm. Straszna
choroba. Jak wirus wpada do krwi, pompowany do serca już z niego nie wypływa.
Osiada na dnie i rozmnaża się zamieniając je w twardą skorupę, która po czasie
staje się nie zdolna do funkcjonowania. Zabija Miłość. Czyli co miłość umiera?
Zamieniana zostaje na Nienawiść, Zazdrość i inne perfidne dzieci matki
Samolubnej. Hmm... ale nie raz słyszę, że miłość nie umiera.
To gdzie ona jest wśród tych
małżonków, którzy jeszcze miesiąc temu byli wspaniała parą, a teraz w sądzie,
na sprawie rozwodowej, gdyby dać im noże, to teksańska masakra była by przy tym
delikatnym romansem? Co się z nią  stało,
gdy matka nienawidzi swojego dziecka topiąc je w wannie? Gdzie jest, że syn
dźga swojego ojca? Jest trupem?
Miłość nigdy nie umiera. Nam się
tylko tak wydaje. Zatruwamy ją i nie dajemy jej żyć, ale nie możemy jej zabić.
Bo ona jeśli damy jej szansę: Zmartwychwstanie!
5!
Wieczny
B.R. E08