niedziela, 27 stycznia 2013

Bazylika św. Jana na Lateranie


czyli wspomninając

Taizé Roma cz. 2


 
               Pamiętacie przypowieść o siewcy? Ponad dwa tysiące lat później, ówczesne ziarno wydaje plon nawet ponad stokrotny. Problem w tym, że my tego nie potrafimy zobaczyć. Chciałbym pokazać jak moje oczy zobaczyły wspólnotę Taizé w Rzymie. Właśnie na Europejskich Spotkaniach Młodych widać coroczny owoc, który kilkadziesiąt lat temu zapoczątkował jeden człowiek.  Przesłanie tych spotkań sprowadza się do jednego. Cały nasz pobyt można by nazwać pokojem. Na koniec okazuje się, że jest on żywy. W nas samych.

                Rzym to tylko krótki przystanek na długiej drodze „pielgrzymki zaufania przez ziemię”. Miesiąc przed europejskim spotkaniem bracia odwiedzili Kigali w Rwandzie. Piszę o tym nie przypadkowo ponieważ prezent, który otrzymali to koszyk „agaseke” z nasionami sorgo. Po wiedzę na temat  trudnej sytuacji w Afryce odsyłam do Internetu. Ważniejsza jest jednak symbolika otrzymanych ziaren. Sorgo to oczywiście jedno z podstawowych źródeł pożywienia na południowym kontynencie. Oznaczają tam one często życie. Dla nas bardziej były małym znakiem nadziei. Na wieczornych modlitwach nasiona trafiły w ręce różnych mieszkańców Europy. Otrzymaliśmy je w celu siania ewangelicznego ziarna dalej.



                Każdy wieczór naszego pobytu w Rzymie uwieńczała wieczorna modlitwa. Miejsce spotkań też było wyjątkowe - bazyliki rzymskie, w tym wszystkie cztery bazyliki większe. Jedno z tych spotkań zapamiętałem szczególnie, a dokładniej było ono w sylwestra w Bazylice św. Jana na Lateranie.  Codzienna wieczorna modlitwa zaczynała się o 19:30. Pamiętam jak odnaleźliśmy naszą grupkę. Od razu na ucho zadałem br. Adamowi pytanie - Niech brat zgadnie kogo minęliśmy przy wyjściu? Zaraz pochwaliłem się, że widziałem br. Aloisa na odległość ręki. Po czym rozłożyliśmy kurtki na zimnej posadzce przybierając różne pozy i czekając. Spotkanie zaczynaliśmy śpiewem kanonów, które doskonale pozwalają „wejść” w modlitwę. Następnie wsłuchiwaliśmy się w czytania z Pisma Świętego.  Na tamten dzień przypadał wyjątkowy fragment. Pozostały mi z niego słowa „Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi” Dz 1, 7-8. Po ciszy, która jak dla mnie jest najważniejszym momentem modlitwy Taizé, brat Alois powiedział rozważanie. Mieliśmy akurat to szczęście, że właśnie 31 grudnia był z nami obecny następca br. Rogera. Na zakończenie został wspomniany dzień Pięćdziesiątnicy i wezwanie Chrystusa „Będziecie moimi świadkami aż po krańce ziemi”. Po tych słowach tradycyjnie odbyła się modlitwa wokół krzyża.

               Przybliżyłem wam jak wyglądają wieczorne spotkania modlitewne. Jednak tamtą modlitwę zapamiętałem bardziej z dwóch innych wydarzeń. Pierwszy z nich to adoracja krzyża. Moment kończący wieczór w bazylice to dłuższa chwila. Ponieważ w centrum mamy krzyż Taizé, który znajduje się prawie na posadzce. Żeby do niego dojść należy klęczeć i w takiej pozycji przesuwać się bliżej krzyża. Takie „poruszanie się” trwa około pół godziny. Najczęściej dłużej z powodu ilości chętnych. Po dosłownie „dopchaniu się” możemy dotknąć krzyża. Najczęściej ludzie, przy krzyżu naraz znajduje się ok. ośmiu osób, przykładają czoło do drewna. Ta chwila adoracji daje dużo. Szczególnie, że podczas całego naszego pobytu w Rzymie tylko raz doszedłem do krzyża. Wyjątkowa chwila daje dużo spokoju. Po czym patrzy się na przyszłość z ufnością.

  
               Po odejściu od krzyża należy kierować się w kierunku wyjścia z bazyliki. Jednak wtedy większość osób szła w przeciwnym kierunku. Mianowicie wśród modlących sie braci znajdował się brat Alois. Również i ja podszedłem do kierownika wspólnoty. Nic nie mówiłem. Chciałem zobaczyć tylko jego oczy, a właściwie przedtem o tym nie wiedziałem. Po otrzymaniu błogosławieństwa, brat uśmiechnął się do mnie. Odwzajemniłem tą radość, po czym nasze spojrzenia spotkały się. Po tej chwili mogę powiedzieć, że jestem spokojny o przyszłość wspólnoty. Ktoś kiedyś powiedział, że przez spojrzenie możemy zajrzeć do kawałka duszy. Ja zobaczyłem ogromny spokój, który jest początkiem drogi do pokoju. Wiara braci pozwala mi ten ich „spokój” włączyć do mojego życia.  Nie martwiąc się zbytnio o szukanie materialnych ziaren skupiam się bardziej na nasionach pokoju.

                Na koniec trzeba dodać, że w tych wieczornych spotkaniach był zawsze obecny Jezus. Niezależnie jak na niego spoglądamy, co o nim wiemy i jaka jest nasza wiara. Bez różnic naszych wyznań. Mogliśmy odczuć jego obecność. Rzucał do nas ziarno. Tylko od naszej gleby zależy czy i w jaki sposób przyjęliśmy. Ziarno Ewangelii... ziarno pokoju.