czyli wspomninając
Taizé Roma cz. 2
Pamiętacie przypowieść o siewcy?
Ponad dwa tysiące lat później, ówczesne ziarno wydaje plon nawet ponad
stokrotny. Problem w tym, że my tego nie potrafimy zobaczyć. Chciałbym pokazać
jak moje oczy zobaczyły wspólnotę Taizé w Rzymie. Właśnie na Europejskich Spotkaniach Młodych widać
coroczny owoc, który kilkadziesiąt lat temu zapoczątkował jeden człowiek. Przesłanie tych spotkań sprowadza się do
jednego. Cały nasz pobyt można by nazwać pokojem. Na koniec okazuje się, że
jest on żywy. W nas samych.
Rzym to tylko krótki przystanek
na długiej drodze „pielgrzymki zaufania przez ziemię”. Miesiąc przed
europejskim spotkaniem bracia odwiedzili Kigali w Rwandzie. Piszę o tym nie
przypadkowo ponieważ prezent, który otrzymali to koszyk „agaseke” z nasionami
sorgo. Po wiedzę na temat trudnej
sytuacji w Afryce odsyłam do Internetu. Ważniejsza jest jednak symbolika
otrzymanych ziaren. Sorgo to oczywiście jedno z podstawowych źródeł pożywienia
na południowym kontynencie. Oznaczają tam one często życie. Dla nas bardziej
były małym znakiem nadziei. Na wieczornych modlitwach nasiona trafiły w ręce
różnych mieszkańców Europy. Otrzymaliśmy je w celu siania ewangelicznego ziarna
dalej.
Każdy wieczór naszego pobytu w
Rzymie uwieńczała wieczorna modlitwa. Miejsce spotkań też było wyjątkowe -
bazyliki rzymskie, w tym wszystkie cztery bazyliki większe. Jedno z tych spotkań
zapamiętałem szczególnie, a dokładniej było ono w sylwestra w Bazylice
św. Jana na Lateranie. Codzienna wieczorna modlitwa zaczynała się o
19:30. Pamiętam jak odnaleźliśmy naszą grupkę. Od razu na ucho zadałem br.
Adamowi pytanie - Niech brat zgadnie kogo minęliśmy przy wyjściu? Zaraz
pochwaliłem się, że widziałem br. Aloisa na odległość ręki. Po czym rozłożyliśmy
kurtki na zimnej posadzce przybierając różne pozy i czekając. Spotkanie zaczynaliśmy
śpiewem kanonów, które doskonale pozwalają „wejść” w modlitwę. Następnie
wsłuchiwaliśmy się w czytania z Pisma Świętego. Na tamten dzień przypadał wyjątkowy fragment.
Pozostały mi z niego słowa „Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i
będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po
krańce ziemi” Dz 1, 7-8. Po ciszy, która jak dla mnie jest najważniejszym
momentem modlitwy Taizé, brat Alois powiedział rozważanie.
Mieliśmy akurat to szczęście, że właśnie 31 grudnia był z nami obecny następca
br. Rogera. Na zakończenie został wspomniany dzień Pięćdziesiątnicy i wezwanie
Chrystusa „Będziecie moimi świadkami aż po krańce ziemi”. Po tych słowach
tradycyjnie odbyła się modlitwa wokół krzyża.
Przybliżyłem
wam jak wyglądają wieczorne spotkania modlitewne. Jednak tamtą modlitwę
zapamiętałem bardziej z dwóch innych wydarzeń. Pierwszy z nich to adoracja
krzyża. Moment kończący wieczór w bazylice to dłuższa chwila. Ponieważ w
centrum mamy krzyż Taizé, który znajduje się prawie na
posadzce. Żeby do niego dojść należy klęczeć i w takiej pozycji przesuwać się
bliżej krzyża. Takie „poruszanie się” trwa około pół godziny. Najczęściej
dłużej z powodu ilości chętnych. Po dosłownie „dopchaniu się” możemy dotknąć
krzyża. Najczęściej ludzie, przy krzyżu naraz znajduje się ok. ośmiu osób,
przykładają czoło do drewna. Ta chwila adoracji daje dużo. Szczególnie, że
podczas całego naszego pobytu w Rzymie tylko raz doszedłem do krzyża. Wyjątkowa
chwila daje dużo spokoju. Po czym patrzy się na przyszłość z ufnością.
Po
odejściu od krzyża należy kierować się w kierunku wyjścia z bazyliki. Jednak
wtedy większość osób szła w przeciwnym kierunku. Mianowicie wśród modlących sie
braci znajdował się brat Alois. Również i ja podszedłem do kierownika
wspólnoty. Nic nie mówiłem. Chciałem zobaczyć tylko jego oczy, a właściwie
przedtem o tym nie wiedziałem. Po otrzymaniu błogosławieństwa, brat uśmiechnął
się do mnie. Odwzajemniłem tą radość, po czym nasze spojrzenia spotkały się. Po
tej chwili mogę powiedzieć, że jestem spokojny o przyszłość wspólnoty. Ktoś
kiedyś powiedział, że przez spojrzenie możemy zajrzeć do kawałka duszy. Ja
zobaczyłem ogromny spokój, który jest początkiem drogi do pokoju. Wiara braci
pozwala mi ten ich „spokój” włączyć do mojego życia. Nie martwiąc się zbytnio o szukanie
materialnych ziaren skupiam się bardziej na nasionach pokoju.
Na
koniec trzeba dodać, że w tych wieczornych spotkaniach był zawsze obecny Jezus.
Niezależnie jak na niego spoglądamy, co o nim wiemy i jaka jest nasza wiara.
Bez różnic naszych wyznań. Mogliśmy odczuć jego obecność. Rzucał do nas ziarno.
Tylko od naszej gleby zależy czy i w jaki sposób przyjęliśmy. Ziarno
Ewangelii... ziarno pokoju.