Rok temu chciałem rzucić pisanie, chciałem rzucić życie. Nie
pisałem przez 3 miesiące. Na początku Wielkiego Postu jednak coś nabazgrałem. Tego tekstu do tej pory nigdzie nie publikowałem.
„Moje wielkopostne rekolekcje zaczęły się w Środę Popielcową.
Tego samego dnia się skończyły. Zaczynam się modlić” – taki wtedy był wstęp
tekstu. Zrobiłem kluczowy błąd – nie modliłem się.
Wielki Post przyszedł jak złodziej. Bo praca, bo szkoła, bo
środa. W moim rodzinnym pokoju na parapecie jeszcze choinka. Niektórzy mogą pomyśleć
– o, znowu to samo. Tak miałem z ostatnim Adwentem. Jednak Wielki Post jest
inny. Już się skończył. Jest radość. Jest wejście na górę Nebo. Jest ostatni
wysłuchany odcinek słuchowiska o. Adama Szustaka „Mleko i miód”. „Psu na budę to całe gadanie”, jak się nie
modlę. Żadne rekolekcje, żadne żale, żadne kadzidła. Remedium jest jedno –
przez 40 dni spotykać się z Panem twarzą w twarz. Zdejmuję maskę.
Trochę o. Szustaka wyprzedziłem. Prawie dwa tygodnie temu
kupiłem sobie książeczkę z czytaniami na każdy dzień. Teksty mszalne, rozważania,
polecam. Zapał skończył się po dwóch dniach. Bo nie zamieścili instrukcji
obsługi. Zapomnieli napisać, że Słowa się nie czyta. Słowa się słucha, a
później się nim modli. Mleko z miodem będę popijał do wieczornego spotkania z
Bogiem. Zjedzenie popiołu zostawiam dla siebie. „Ty zaś, gdy pościsz, namaść
sobie głowę i umyj twarz, aby nie ludziom pokazać, że pościsz, ale Ojcu twemu,
który jest w ukryciu” (Mt 6, 17).
Tłuczenie masek
Dlaczego Wielki Post? Aby oczyścić obraz Boga. Twarz Boga
Ojca to widok zarezerwowany dla umarlaków. Żyjącym pozostaje wyobraźnia. Większość
z nas to wzrokowcy, zatem... Nie chodzi mi wcale o wizje typu – bardziej siwe
włosy, a może kręcone jak Syn. Nakładamy na Boga maski. Choroba? Bóg doktor. Finanse?
Bóg doradca. Grzechy? Bóg sędzia albo miłosierny ojciec. Do sytuacji zakreśl
potrzebne. Bóg to nie aktor. Ja tak robię, ale to jeszcze nie powód, żeby
angażować Go do odgrywania roli. Jak oczyścić obraz Boga? Przez Słowo.
Jezus zebrał swoich uczniów. W Ewangelii z Środy Popielcowej
podał im trzy intuicje – jałmużna, modlitwa i post. Dla mnie też brzmiały
drętwo. Bo brzmią jak wpływ rodzica na nastolatka – nauka, moralny wykład i
zero grania. Dopiero po dwudziestce do człowieka dochodzi, że często starsi
wiedzą o życiu więcej. Duchową dwudziestkę osiąga się, gdy człowiek zrozumie, o
co chodzi w tej wskazówce Jezusa. Najkrótszej recepcie na szczęśliwe życie.
Jałmużna? To dzielenie
się miłością, sobą. Warto zwrócić uwagę, że właśnie ją Jezus wymienia jako
pierwszą. W praktyce sprowadza się do tego, czym możemy się podzielić z osobą
obok. Może nie każdy ma miłość, ale na pewno każdy ma czas. Ostatnio
zaniedbałem bliskie mi osoby, szczególnie przyjaciół. Zamierzam ofiarować im
spotkania. Bycie, rozmowy, wyjście na piwo. Zaniedbałem również osoby, które
śledzą bloga. Zapominam, że piszę właśnie dla nich. Mogę czymś się podzielić.
Jak któryś czytelnik chce to popisze, pogadam, wysłucham. Papierkiem lakmusowym
dla jałmużny jest miłość.
Modlitwa? Duchowe
rewolucje! Pomysł jest prosty – słuchać. Bo na modlitwie zachowuję jak panna na
wydaniu. Zagada, zachęci, podkoloryzuje.
Ostatecznie i tak wszystko zależy od Kawalera. Dlatego przyklejam sobie
w myślach taśmę izolacyjną. Próbuję słuchać, czytam, rozważam. Najprościej –
teksty mszalne na każdy dzień. Sprawę załatwiam w izdepce. Kropka.
Post? W
rezygnowaniu z czegokolwiek jestem na szarym końcu. Dlatego wyprawą na Marsa
była dobra nowina usłyszana kilka lat temu. „Nie umartwiania, lecz dawanie
więcej” – mawiał rekolekcjonista. Post to uświadomienie sobie naszych
największych potrzeb. Inaczej – odkrywanie, czym nasze potrzeby nie są. Już
wyjaśniam. Jak już post, to kieruję gruby kaliber, młot pneumatyczny rozwalający
następne maski. Przykład – wybór studiów. Pod wybraniem kierunku zawsze coś się
kryje. Bo będzie praca, kasa, przyszłość. Może twoją potrzebą nie są w ogóle
studia, bo od zawsze marzyłeś o byciu fryzjerem. Mój kolega chciał nim być od dziecka.
Jest. Pasjonat.
Rezygnacja? Jasne, że większość czasu spędzonego na YouTube'ie
można wykorzystać na doprowadzenie do perfekcji manualnej umiejętności obsługi
nożyczek. Tylko, że ja tam wolę marnować czas na YouTube'ie. Dlatego łatwiej mi
wytłumaczyć post jako rezygnację z godziny dziennie spędzonej przy laptopie.
Jestem za. Tylko muszę pamiętać, że post
nie jest „od” czegoś tylko „do” czegoś. Nie rezygnuję z internetu, tylko
wybieram pasje, wybieram człowieka.