niedziela, 7 kwietnia 2013

Veni, vidi... i wiem!

…czyli o Mszy Świętej słów kilka

Ostatnio pisałam o wyjątkowym słowie jakim jest odpowiedzialność w kontekście wspólnoty. Dzisiaj chciałabym rozwinąć znaczenie słowa świadomość. Kontekst też jest - Msza Święta.

Zawsze byłam i będę orędowniczką hasła „Lepiej wiedzieć niż nie wiedzieć”. I nie chodzi tu wyłącznie o zdobywanie książkowo-encyklopedycznej wiedzy o szeroko pojętym świecie. Bardziej interesuje mnie „wiedzieć” w znaczeniu „mieć świadomość”. Uważam że dla katolika i członka Kościoła świadomość jest rzeczą kluczową. I nie chodzi tu bynajmniej o stan przytomności podczas kazań, choć ten też jest jak najbardziej pożądany i wskazany. No tak, o to nie chodzi. A o co w takim razie chodzi?

Kto mnie zna, ten wie że moją religijną świadomość w bardzo dużym stopniu ukształtował Ruch Światło – Życie, znany bardziej jako ruch oazowy. Wbrew obiegowym opiniom nie jest on tylko rodzajem krótkiej, przykościelnej przygody dla gimnazjalistów, której głównym przejawem jest niemalowanie się i noszenie długich spódnic przez dziewczęta i wyjazdy na rekolekcje, gdzie  wszystko kręci się wokół gitar, ognisk albo przeciwnie, gdzie od rana do wieczora spędza się czas na kolanach i w ogóle co to za wakacje. Ale o tych stereotypach może kiedy indziej… Ruch Światło-Życie na pewnym etapie formacji swoich członków proponuje bardzo intensywne odkrywanie Mszy Świętej, można by rzec - uczenie się jej od nowa. Podczas tzw. Szkoły liturgii, dzięki wiedzy animatorów liturgicznych, oazowicz ma okazję zgłębić właśnie świadomość tego w czym i jak uczestniczy. Przede wszystkim „jak”. Bo że msza jest wydarzeniem wymagającym zachowania powagi i elementarnych zasad związanych z osobistą kulturą to się wie od bajtla, jak to się mówi u mnie na Śląsku. Często jednak pozostajemy bajtlami jeśli chodzi o szerszą świadomość postaw i gestów. Dzięki oazie wiem jakie to istotne i uważam że świadomy katolik powinien wiedzieć nieco więcej niż to, że, że klęcznik służy do klęczenia, a ambona do mówienia kazań.

Napiszę o tym, co kiedyś dla mnie było wielkim odkrywaniem Mszy Świętej. O gestach, zachowaniach, postawach, których znaczenie jak się okazuje, nie jest bez znaczenia. O obecności, która ma być bogata w treść, treść, którą daje i wyjaśnia nam Kościół. 

A zatem wchodzimy do kościoła, jest 17.40. Msza o 18.

Wchodzę i po otwarciu drzwi pierwsze co napotykam to chrzcielnica z wodą święconą. Zanurzam dłoń i robię znak krzyża. Zastanowiło Cię kiedyś po co to robimy? Ten pierwszy gest ma nam przypomnieć o naszym chrzcie. To przez ten pierwszy sakrament weszliśmy do Kościoła. To chrzest daje nam „bilet wstępu” na Eucharystię. Pomyśl o tym. Postaraj się o godność jego wykonania. 

Zawsze zadaję sobie pytanie czy wychodząc z kościoła jest sens czynić ten gest ponownie, skoro ma on charakter bardziej „otwierający”. Jakiś czas temu z tego zrezygnowałam. Najważniejsze żeby zachować godność. Gest wykonywany niedbale, z przyzwyczajenia, bez zrozumienia i sensu wydaje się niepotrzebny.

Patrzę na ołtarz, na krzyż, na świece. Wszystko to przypomina mi obecność Chrystusa. Przed Bogiem zgina się kolana. Przyklękam zatem, już przy wejściu do kościoła. Przyklękam znaczy dotykam kolanem posadzki i na chwilę się zatrzymuję. Przyklękam nie znaczy gustownie dygam wykonując pospieszny ruch imitujący znak krzyża w okolicach drugiego guzika płaszcza. Tak gwoli wyjaśnienia.

Zmierzam do ławki. Msza za 13 minut. 13 minut! I po co? Na zegarku się nie znam? Znam i wiem że czas, to najlepsze co można ofiarować Bogu. Na mszę dobrze jest przyjść nieco wcześniej, wyciszyć się, skupić, wzbudzić intencję. Intencja – myślisz o niej, gdy rozpoczyna się msza? Warto. Uświadom sobie też, że nie jesteś tu jedynie widzem, jak w teatrze, ale uczestnikiem, masz swoje miejsce, jesteś domownikiem, synem, córką Pana Domu. Trwaj w modlitwie.

Msza się rozpoczyna. Kapłan całuje ołtarz. To znak, że wchodzimy w przestrzeń Miłości. Pozdrawia mnie, wołając, że Pan jest ze mną. Jestem teraz w Jego rzeczywistości. Dotykam sacrum.

Nie bój się, nie będziemy szczegółowo analizować każdego słowa, każdego momentu. Pozwól, że wspomnę tylko kilku rzeczach, o których może jeszcze nikt Ci nie mówił. 

W niedzielę, podczas świąt i uroczystości, poza Wielkim Postem i Adwentem śpiewamy piękny, starochrześcijański hymn Gloria („Chwała na wysokości Bogu”). Hymn uwielbienia, czystego uwielbienia. Uwielbienie nie przychodzi nam łatwo, dominuje modlitwa prośby lub dziękczynienia. Uwielbienie wymaga bezinteresowności. Kieruje nas na samego Boga, na Jego wielkość, wspaniałość. Spróbuj wydobyć z serca czyste uwielbienie, bez oczekiwania. Aby bardziej świadomie przeżywać ten moment, skłoń głowę gdy pada imię Jezusa Chrystusa (ma to miejsce dwukrotnie). To nie mój prywatny wymysł. To tradycja Kościoła.

O tym, że warto słuchać Słowa nie piszę, bo to oczywista oczywistość dla chrześcijanina. Wiara rodzi się ze słuchania. Napiszę tylko, że bardzo pomaga wcześniej (np. w sobotni wieczór jeśli mówimy o niedzielnej mszy) przeczytać Liturgię Słowa. Zupełnie inny odbiór.

Wierzę w jednego Boga… Gdy wypowiadam te proste, a przecież fundamentalne w Kościele słowa, patrzę na krzyż przy ołtarzu. To pomaga mi lepiej skupić się na tym co właśnie wyznaję. Podczas tej modlitwy także jest pewien szczególny moment - na słowa „…i za sprawą Ducha Świętego przyjął ciało z Maryi Dziewicy…” wykonuje się skłon ciała jako symbol oddania szczególnej czci Bogu, Temu, który stał się człowiekiem. Nad tą niesłychaną tajemnicą Kościół pochyla się nie tylko podczas Świąt Bożego Narodzenia, ale podczas każdej niedzielnej Eucharystii. Wobec tajemnic pozostaje tylko pokora, najgłębsze uniżenie. Spróbuj, zobaczysz jak zupełnie innego wymiaru nabierze wyznanie wiary. 

Módlcie się, aby moją i waszą ofiarę przyjął Bóg… Kapłan wzywa nas do modlitwy, dlatego wstajemy. Stójmy z godnością. Złożone dłonie to nie tylko wizytówka dzieci pierwszokomunijnych. To postawa człowieka stającego w obliczu Boga, największej Świętości. Zdobądź się na wysiłek. Spleć je chociaż na wysokości klatki piersiowej. Puszczone luźno w dół nic nie wyrażają.

Módlmy się Ojca Niebieskiego… Modlitwa Pańska. Ktoś powie, że uniesione lekko w górę, rozłożone dłonie to kościelna ekstrawagancja, bo nikt tak nie robi. Pytanie czy bierzesz udział w teatrzyku dla ludzi czy w modlitwie do Ojca? Zrób cokolwiek aby zaakcentować ten moment, kiedy jak dziecko wołasz do Boga. 

„Pokój zostawiam Wam, pokój mój Wam daję”… To jest moment kiedy najmocniej czuję wspólnotę. Kiedy zaprasza się mnie do tego aby popatrzeć w oczy innym ludziom, którzy przyszli tu razem ze mną chwalić Boga.  Tak, popatrzeć w oczy. Uśmiechnąć się. Do konkretnego człowieka. Dać mu te dwie sekundy. Podać mu dłoń jako znak serdeczności. I powiedzieć „Pokój z Tobą”. Pamiętaj, gest bez wyrazu nie ma sensu. Uczyń wszystko aby nasycić go sensem. Nie spłycaj, nie potrząsaj beznamiętnie głową, nie trwaj w bezruchu, w końcu nie przesadzaj z ilością uściskanych dłoni. Zadbaj o godność gestu, to ważne.

„Oto Baranek Boży”. Kapłan unosi Ciało Pańskie. Unosi po to abyś widział, abyś patrzył, abyś rozumiał lepiej. Patrz zatem. Pokorne schylanie głowy i bicie się w piersi nie ma w tym miejscu racji bytu. Podobnie jak po przyjęciu Ciała Pańskiego. Zdarzyło mi się być na mszy podczas której każdy po przyjęciu komunii, w postawie klęczącej uderzał się w piersi jak podczas aktu pokuty. A tu trzeba się przecież radować, wielbić Boga. 

18.35. Klękam, żeby dziękować. Nie uciekam zaraz po słowach „Bogu niech będą dzięki”, ale właśnie wprowadzam słowo w czyn. Niech będą Mu dzięki!

Jeśli teraz myślisz sobie „No, bez przesadyzmu, nie czepiajmy się szczegółów, tak naprawdę ważne jest to, że ludzie w ogóle we mszy uczestniczą”, to okej, twoje święte prawo. Może w Twojej głowie miotają się teraz słowa ultrakatolicyzm czy dewocja… cóż, przyjmuję na klatę. Jeśli jednak zapaliła ci się lampka pod tytułem „A może i racja…” to zapraszam do dotknięcia tego tematu. Najlepiej w praktyce!

Liwi