…czyli o Mszy Świętej słów kilka
Zawsze byłam i będę orędowniczką
hasła „Lepiej wiedzieć niż nie wiedzieć”. I nie chodzi tu wyłącznie o
zdobywanie książkowo-encyklopedycznej wiedzy o szeroko pojętym świecie.
Bardziej interesuje mnie „wiedzieć” w znaczeniu „mieć świadomość”. Uważam że
dla katolika i członka Kościoła świadomość jest rzeczą kluczową. I nie chodzi
tu bynajmniej o stan przytomności podczas kazań, choć ten też jest jak
najbardziej pożądany i wskazany. No tak, o to nie chodzi. A o co w takim razie
chodzi?
Kto mnie zna, ten wie że moją
religijną świadomość w bardzo dużym stopniu ukształtował Ruch Światło – Życie,
znany bardziej jako ruch oazowy. Wbrew obiegowym opiniom nie jest on tylko
rodzajem krótkiej, przykościelnej przygody dla gimnazjalistów, której głównym
przejawem jest niemalowanie się i noszenie długich spódnic przez dziewczęta i
wyjazdy na rekolekcje, gdzie wszystko
kręci się wokół gitar, ognisk albo przeciwnie, gdzie od rana do wieczora spędza
się czas na kolanach i w ogóle co to za wakacje. Ale o tych stereotypach może
kiedy indziej… Ruch Światło-Życie na pewnym etapie formacji swoich członków
proponuje bardzo intensywne odkrywanie Mszy Świętej, można by rzec - uczenie
się jej od nowa. Podczas tzw. Szkoły liturgii, dzięki wiedzy animatorów
liturgicznych, oazowicz ma okazję zgłębić właśnie świadomość tego w czym i jak
uczestniczy. Przede wszystkim „jak”. Bo że msza jest wydarzeniem wymagającym
zachowania powagi i elementarnych zasad związanych z osobistą kulturą to się
wie od bajtla, jak to się mówi u mnie na Śląsku. Często jednak pozostajemy bajtlami
jeśli chodzi o szerszą świadomość postaw i gestów. Dzięki oazie wiem jakie to
istotne i uważam że świadomy katolik powinien wiedzieć nieco więcej niż to, że,
że klęcznik służy do klęczenia, a ambona do mówienia kazań.
Napiszę o tym, co kiedyś dla mnie
było wielkim odkrywaniem Mszy Świętej. O gestach, zachowaniach, postawach,
których znaczenie jak się okazuje, nie jest bez znaczenia. O obecności, która
ma być bogata w treść, treść, którą daje i wyjaśnia nam Kościół.
A zatem wchodzimy do kościoła,
jest 17.40. Msza o 18.
Wchodzę i po otwarciu drzwi
pierwsze co napotykam to chrzcielnica z wodą święconą. Zanurzam dłoń i robię
znak krzyża. Zastanowiło Cię kiedyś po co to robimy? Ten pierwszy gest ma nam
przypomnieć o naszym chrzcie. To przez ten pierwszy sakrament weszliśmy do
Kościoła. To chrzest daje nam „bilet wstępu” na Eucharystię. Pomyśl
o tym. Postaraj się o godność jego wykonania.
Zawsze zadaję sobie pytanie czy
wychodząc z kościoła jest sens czynić ten gest ponownie, skoro ma on charakter
bardziej „otwierający”. Jakiś czas temu z tego zrezygnowałam. Najważniejsze
żeby zachować godność. Gest wykonywany niedbale, z przyzwyczajenia, bez
zrozumienia i sensu wydaje się niepotrzebny.
Patrzę na ołtarz, na krzyż, na
świece. Wszystko to przypomina mi obecność Chrystusa. Przed Bogiem zgina się
kolana. Przyklękam zatem, już przy wejściu do kościoła. Przyklękam znaczy
dotykam kolanem posadzki i na chwilę się zatrzymuję. Przyklękam nie znaczy
gustownie dygam wykonując pospieszny ruch imitujący znak krzyża w okolicach
drugiego guzika płaszcza. Tak gwoli wyjaśnienia.
Zmierzam do ławki. Msza za 13
minut. 13 minut! I po co? Na zegarku się nie znam? Znam i wiem że czas, to
najlepsze co można ofiarować Bogu. Na mszę dobrze jest przyjść nieco wcześniej,
wyciszyć się, skupić, wzbudzić intencję. Intencja – myślisz o niej, gdy
rozpoczyna się msza? Warto. Uświadom sobie też, że nie jesteś tu jedynie widzem,
jak w teatrze, ale uczestnikiem, masz swoje miejsce, jesteś domownikiem, synem, córką Pana Domu. Trwaj w modlitwie.
Msza się rozpoczyna. Kapłan
całuje ołtarz. To znak, że wchodzimy w przestrzeń Miłości. Pozdrawia mnie,
wołając, że Pan jest ze mną. Jestem teraz w Jego rzeczywistości. Dotykam
sacrum.
Nie bój się, nie będziemy
szczegółowo analizować każdego słowa, każdego momentu. Pozwól, że wspomnę tylko
kilku rzeczach, o których może jeszcze nikt Ci nie mówił.
W niedzielę, podczas świąt i
uroczystości, poza Wielkim Postem i Adwentem śpiewamy piękny, starochrześcijański
hymn Gloria („Chwała na wysokości Bogu”). Hymn uwielbienia, czystego
uwielbienia. Uwielbienie nie przychodzi nam łatwo, dominuje modlitwa prośby lub
dziękczynienia. Uwielbienie wymaga bezinteresowności. Kieruje nas na samego
Boga, na Jego wielkość, wspaniałość. Spróbuj wydobyć z serca czyste
uwielbienie, bez oczekiwania. Aby bardziej świadomie przeżywać ten moment,
skłoń głowę gdy pada imię Jezusa Chrystusa (ma to miejsce dwukrotnie). To nie
mój prywatny wymysł. To tradycja Kościoła.
O tym, że warto słuchać Słowa nie
piszę, bo to oczywista oczywistość dla chrześcijanina. Wiara rodzi się ze
słuchania. Napiszę tylko, że bardzo pomaga wcześniej (np. w sobotni wieczór
jeśli mówimy o niedzielnej mszy) przeczytać Liturgię Słowa. Zupełnie inny
odbiór.
Wierzę w jednego Boga… Gdy wypowiadam te proste, a przecież
fundamentalne w Kościele słowa, patrzę na krzyż przy ołtarzu. To pomaga mi
lepiej skupić się na tym co właśnie wyznaję. Podczas tej modlitwy także jest
pewien szczególny moment - na słowa „…i
za sprawą Ducha Świętego przyjął ciało z Maryi Dziewicy…” wykonuje się
skłon ciała jako symbol oddania szczególnej czci Bogu, Temu, który stał się
człowiekiem. Nad tą niesłychaną tajemnicą Kościół pochyla się nie tylko podczas
Świąt Bożego Narodzenia, ale podczas każdej niedzielnej Eucharystii. Wobec
tajemnic pozostaje tylko pokora, najgłębsze uniżenie. Spróbuj, zobaczysz jak
zupełnie innego wymiaru nabierze wyznanie wiary.
Módlcie się, aby moją i waszą ofiarę przyjął Bóg… Kapłan wzywa nas
do modlitwy, dlatego wstajemy. Stójmy z godnością. Złożone dłonie to nie tylko
wizytówka dzieci pierwszokomunijnych. To postawa człowieka stającego w obliczu
Boga, największej Świętości. Zdobądź się na wysiłek. Spleć je chociaż na
wysokości klatki piersiowej. Puszczone luźno w dół nic nie wyrażają.
Módlmy się Ojca Niebieskiego… Modlitwa Pańska. Ktoś powie, że uniesione lekko w górę, rozłożone dłonie to
kościelna ekstrawagancja, bo nikt tak nie robi. Pytanie czy bierzesz udział w
teatrzyku dla ludzi czy w modlitwie do Ojca? Zrób cokolwiek aby zaakcentować
ten moment, kiedy jak dziecko wołasz do Boga.
„Pokój zostawiam Wam, pokój mój Wam daję”… To jest moment kiedy najmocniej
czuję wspólnotę. Kiedy zaprasza się mnie do tego aby popatrzeć w oczy innym
ludziom, którzy przyszli tu razem ze mną chwalić Boga. Tak, popatrzeć w oczy. Uśmiechnąć się. Do
konkretnego człowieka. Dać mu te dwie sekundy. Podać mu dłoń jako znak serdeczności.
I powiedzieć „Pokój z Tobą”. Pamiętaj, gest bez wyrazu nie ma sensu. Uczyń
wszystko aby nasycić go sensem. Nie spłycaj, nie potrząsaj beznamiętnie głową,
nie trwaj w bezruchu, w końcu nie przesadzaj z ilością uściskanych dłoni.
Zadbaj o godność gestu, to ważne.
„Oto Baranek Boży”. Kapłan unosi Ciało Pańskie. Unosi po to abyś
widział, abyś patrzył, abyś rozumiał lepiej. Patrz zatem. Pokorne schylanie
głowy i bicie się w piersi nie ma w tym miejscu racji bytu. Podobnie jak po
przyjęciu Ciała Pańskiego. Zdarzyło mi się być na mszy podczas której każdy po
przyjęciu komunii, w postawie klęczącej uderzał się w piersi jak podczas aktu
pokuty. A tu trzeba się przecież radować, wielbić Boga.
18.35. Klękam, żeby dziękować.
Nie uciekam zaraz po słowach „Bogu niech będą dzięki”, ale właśnie wprowadzam
słowo w czyn. Niech będą Mu dzięki!
Jeśli teraz myślisz sobie „No,
bez przesadyzmu, nie czepiajmy się szczegółów, tak naprawdę ważne jest to, że
ludzie w ogóle we mszy uczestniczą”, to okej, twoje święte prawo. Może w Twojej
głowie miotają się teraz słowa ultrakatolicyzm czy dewocja… cóż, przyjmuję na
klatę. Jeśli jednak zapaliła ci się lampka pod tytułem „A może i racja…” to
zapraszam do dotknięcia tego tematu. Najlepiej w praktyce!
Liwi