piątek, 27 września 2013

Japonia jest za daleko

Nie było w ostatnich latach roku, podczas którego nie byłbym w górach. Najczęściej odwiedzam moje ukochane Tatry. Jednak od niedawna odkrywam zupełnie nieznane mi wcześniej szlaki. Dla mnie takimi dziewiczymi rejonami są Bieszczady. Pierwsza część zapowiedzi relacji z wakacji wspominała o tych przepięknych terenach. Czy może być piękniejszy widok od zobaczenia wschodzącego słońca. Gdy pomarańczowa poświata wyłania się znad widnokręgu. Właśnie takie bajeczne widoki mogą jedynie opisać piękno dwóch miesięcy laby. 

Mamy zatem Olchową w Bieszczadach. Rok temu pojechałem tam jako animator muzyczny. Była to dla mnie nowa funkcja, bo dopiero niecały rok podgrywałem na gitarze. Tak mnie polubili, że już parę miesięcy wcześniej dostałem zaproszenie, nie pozostało mi nic innego jak powiedzenie „tak”. Podczas tegorocznej Oazy Rodzin małżeństwa z dzieciakami jednego wieczora miały mogły się przenieść do Rio. Przez prawie 1,5 godziny mówiłem na temat pobytu w Brazylii. Najlepiej podsumowali je pozostali animatorzy. Ponoć użyłem 33 razy słowa „Mega”. Zripostowałem ich, że „byłem pod natchnieniem Ducha Świętego, bo przecież Jezus żył 33 lata”. Takie uszczypliwe wymiany zdań pomiędzy diakonią wychowawczą. Trzeba przyznać, że w Olchowej też było „Mega!”.  

Zaraz po górskiej wyprawie czekał na mnie wylot do Norwegii. Poleciałem do mojej dziewczyny, bo od połowy lipca była tam na wakacjach u swojego taty. Odpoczywałem w przepięknym mieszkanku w starym nadmorskim stylu. Sama podróż do Stavanger już była z przygodami. Przed lotem wyszedł do nas pilot. Oznajmił, że musimy podwieźć mechanika do Oslo. Nie wiedziałem, że Wizzair robi za taksówkę. Misja ratunkowa spowodowała prawie 1,5 godzinne opóźnienie. Przecież musieliśmy oddalić się od miejsca docelowego o 400 km. Przynajmniej widziałem przepięknie oświetlony port w stolicy.

Cały pobyt w Norwegii był właśnie taki nieprzewidywalny. Bardzo dużo zwiedzaliśmy. Jeszcze więcej widzieliśmy. Niesamowicie skracając, norweskie fiordy wskoczyły na moją osobistą listę cudów świata. Kraj Wikingów może być najlepszą metaforą, którą można opisać całe wakacje.

Chciałbym jeszcze nawiązać do jednego wydarzenia. Jednym z moich ostatnich motywatorów był odcinek „Naruto Shippuuden”. Kiedyś bardziej interesowałem się japońską kulturą. Dzisiaj regularnie zostało z niej oglądanie jednego anime. Dla zielonych w temacie, to określenie japońskiego stylu animacji. Produkcje często dotykają poważnych wątków egzystencjalnych, co sprawia, że często są ciekawsze od płytkich np. hollywoodzkich produkcji. 

Jeden z ostatnich odcinków to ciąg dalszy Czwartej Wielkiej Wojny Shinobi. Główny antagonista używa na polu bitwy wielkich bestii o niewyobrażalnej sile. Główny bohater zostaje połknięty przez jedną z nich. Ponieważ sam w sobie ma zapieczętowaną bestię, nawiązuje kontakt z napastnikiem. Ucinają sobie przy tym wyjątkową pogawędkę. Bestia myśli, że bohater chce jej ukraść moc. Dodaje, że nawet nie zna jej właściwego imienia, prawdziwej tożsamości. Na koniec zadaje pytanie: „Więc, co chcesz z nami zrobić?”. Wtedy główny bohater odpowiada, że chce być jak inny shinobi (ninja), który zawiązał przyjaźń ze swoją bestią: - „(...) I zawsze mam to uczucie... Ja naprawdę im zazdroszczę”. Dodając do tego całą aparycję blondyna, wypowiadane z całą stanowczością zdania i japońską muzykę - mamy potok łez. Idealna inspiracja do tworzenia prawdziwych przyjaźni.

Może najwyższa pora, żeby przemyśleć parę spraw. Zatrzeć wakacyjne przerwy w znajomościach. Miałem taki zwyczaj z moją byłą dziewczyną, że pisaliśmy do siebie listy. Właśnie takim szczególnym podarkiem chciałem obdarować moich bliskich znajomych. Miło jest myśleć o swoich najbliższych. Natomiast chyba jeszcze lepiej jest taki prezent otrzymać. Połączę zatem przyjemne z pożytecznym. Nie pozostaje mi nic innego jak pisać. Zaś wam życzyć prawdziwych przyjaźni. Takich na lata. Takich na całe życie.

PS Wracamy w przyszłym tygodniu. Tymczasem przypominam o debacie. Można w niej wygrać książkę Szymona Hołowni. Twórczych komentarzy :p