
Fascynacje rapem i dzisiejsze autorytety zostawię na temat innego felietonu. Dla mnie ważniejsza była powrotna rozmowa do domu. 64 kilometry minęły wtedy wyjątkowo szybko. Zaczęło się od nawiązania do hiphopowych tekstów. Później przeszliśmy do tematów dotyczących śmierci, reinkarnacji, wschodnich religii. Punktem zwrotnym było pytanie - właściwie to, co to jest ten czyściec? Zacząłem tłumaczyć młodszym kolegom życie pozagrobowe. Słuchali mnie z zaskakującą ciekawością. Dopytywali się o najdrobniejsze szczegóły. Ciekawa była konkluzja jednego z nich - czyli jak przeżyjesz to życie, tak będziesz żył dalej.
Następnego dnia w głośnikach brzmiał już głos Rovera. Przy nim przypominała mi się wczorajsza sytuacja. Jak jeden drugiemu wypominał, że tego to nie ogarniesz. Że może jeszcze nie miałeś takiego momentu, żeby o tym pomyśleć. Że za wcześnie. Urozmaicone hiphopowym slangiem. Przerywane głupim śmiechem. Pomyślałem, że młodzi ludzie są inteligentni, tylko często pozorują się na głupszych niż są. Pozostaje tylko pytanie dlaczego. Akurat wtedy usłyszałem kawałek zwrotki. Parafrazując jeden z tekstów rapera - może jesteśmy jak motyle, które najpierw wypełniają przestrzeń, a potem tylko lecą w inne miejsce. W tym miejscu muszę podziękować chłopakom. Zainspirowaliście mnie, abym zastanowił się jak tak naprawdę jest po tej drugiej stronie. Ta przyszłość dotyczy przecież nas wszystkich. To taki trzyczęściowy wstęp do wstępów. Bo na ten temat można by napisać książkę. I to nie jedną.
Zacznijmy zatem od środkowego poziomu naszego pozaziemskiego życia - czyśćca. Najlepszą metaforą opisującą tą przestrzeń jest obraz obozu resocjalizacyjnego. W chwili śmierci człowiek nie jest jeszcze gotów na codzienne spotkanie z Bogiem. Nie jest jeszcze taki, jakby chciałby być. Trzeba zatem siebie podrasować. Powtórzyć klasę, pójść na dodatkowe zajęcia. Uzupełnić braki. Wreszcie odrobić zaległą pracę domową. Odbyć drogę, którą z jakichś powodów nie udało nam się odbyć tutaj na Ziemi.
Teologowie są zgodni. Czyściec to stan, w którym jest szansa obejrzeć jeszcze raz swoje życie. Znajdują się w nim osoby chcące iść do nieba. Ciekawe, bo co z tymi, którzy do nieba iść nie chcą? Idą od razu do piekła? Logiczne jest myślenie, że jak nie chcą to nie. Przecież wszyscy dostali wolną wolę. Ale jak w to wszystko wpisuje się Boże miłosierdzie? Sensownie byłoby przyjąć punkt myślenia księdza Richarda Neuhausa, który pytał: jeśli mamy do wyboru przekonanie, że niektórzy zostaną potępieni, i nadzieję, że wszyscy zostaną zbawieni, to co podpowiada nam miłość bliżniego?
Często mówi się o czyśćcu jako o karze. W Kościele modlimy się za „dusze w czyśćcu cierpiące”. Jednak różnie można rozumieć cierpienie. Dla wielu cierpieniem jest chociażby nastawienie budzika na godzinę szóstą. Poranna pobudka do pracy, szkoły. Wyobraźmy sobie, że w chwili śmierci dokładnie możemy zobaczyć swoje życie. Możemy na anielskim dworcu porozmawiać z Bogiem. Pospacerować, powspominać, dopytać. Na koniec uczciwie stawiamy sprawę. Jestem grzesznikiem. Patrzę na swoje słabości. Widzę, że jeszcze dużo zostało do zrobienia. Razem podejmujemy decyzję, że pora udać się na peron z napisem „Czyściec”. Jasne, że wolałbym umrzeć takim, jakim chciałby mnie mieć Bóg. Może dopiero stając w bożej obecności mam odwagę powiedzieć sobie, że moje życie nie do końca się udało. Wreszcie mam odwagę być fair wobec siebie, wobec Boga.
Jednak skąd te czyśćcowe męki? Ks. Grzegorz Strzelczyk przytoczył świetną odpowiedź z budzikiem w tle. Powiedzmy, że moją wadą główną jest lenistwo. Przez spanie do południa nie chce mi się później nic robić. Wreszcie zobaczę jak dużo straciłem z powodu wieloletniego tracenia czasu. Zatem w czyśćcu może czekać na mnie budzik nastawiony na godzinę trzecią. Tylko nie ja będę nakręcać budzik. Dopóki nie wstanę nie zostanie on wyłączony. Wszystko będzie się dziać na przekór twojej wypracowanej naturze. Przez takie cierpienie masz szansę dojrzeć, dorosnąć. Zobaczyć jak dużo dobra mógłbyś zrobić wstając wcześniej. Czyśćcowe męki to po prostu żal z powodu własnej głupoty. Oczyszczenie swojej miłości.

Wyjście jest zatem jedno - Jezus Chrystus. Jego osoba może nas uratować. Może nas przemieniać już tutaj na Ziemi. Wystarczy na początek zrobić jedno - naprawdę w niego uwierzyć. Sakramenty, nabożeństwa na nic się zdadzą jeżeli nie zawierzymy swojego życia Jezusowi. Dopiero wtedy, bez strachu przed śmiercią, możemy naprawiać siebie. Nastawimy wreszcie budzik o 10 minut wcześniej. Przeczytamy zadaną lekturę. Podziękujemy za troskę teściowej. Zaprosimy szefa na piwo. Nawet jak nam się nie do końca uda. Jezus jest miłosierny. Możliwe, że czasami tak jak w szkole - podwyższy ocenę, chociażby za dobre chęci.
PS Zajrzyj do pozostałych dwóch części "Trylogii pytań pośmiertnych".
O NIEBIE - http://sebastian-banasiewicz.blogspot.com/2013/11/cyklisci-w-niebie.html
O PIEKLE - http://sebastian-banasiewicz.blogspot.com/2013/11/na-piekielnym-spacerniaku.html