poniedziałek, 4 listopada 2013

Cykliści w niebie

Po śmierci papież dostał się do nieba. W bramie św. Piotr powitał go takimi słowami: - Mój drogi, twoje zasługi są ogromne. Postanowiliśmy, że możesz wybrać sobie dowolne miejsce i sposób w jaki spędzisz tutaj czas. - Dobrze - odrzekł papież - jako młodziak zawsze marzyłem o sportowym aucie. Poproszę najszybszy model jaki macie. A i chciałbym nim jeździć po największej autostradzie w niebie. - W porządku, jutro za bramą będzie czekał samochód. Dobrej zabawy - spuentował  św. Piotr. Następnego dnia papież jechał autostradą, kiedy to wyprzedził go jakiś cyklista bez kasku. Zdziwił się, ale jechał dalej. Za jakiś czas znowu wyprzedził go ten sam motocykl. Za chwilę po raz trzeci został w ten sam sposób wyprzedzony. Papież się zdenerwował i od razu poleciał na skargę do św. Piotra. - Co to za porządki? Miał być najszybszy samochód, a tu mnie ciągle jakiś motocyklista wyprzedza? - Hmm... - zamyślił się św. Piotr - motocyklista, powiadasz? -Tak. - Bez kasku? -Tak. - Z długimi włosami? - Tak. - Hmm... No wiesz, może być problem, bo to syn Szefa.

Żartów o niebie powstało tysiące. Jeszcze więcej napisali o nim teologowie. Natomiast myśli na temat tego, co będzie się działo po śmierci, były już zapewne od początku naszego istnienia. Często bywa, że wierzymy w Boga. Ale wiara w życie wieczne, Zmartwychwstanie często przekracza nasze możliwości. Pytań jest setki: czym jest niebo? Co będziemy tam robić? Jak będziemy wyglądać? O czym będziemy rozmawiać? Jak możemy żyć całą wieczność? Na takie wątpliwości najlepiej odpowiedział św. Piotr: „Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani w serce ludzkie nie wstąpiło to, co Bóg przygotował tym, którzy Go miłują”. Zatem warto w ogóle myśleć o niebie? Jasne, że warto. Nawet jeżeli tylko po to, żebyśmy się razem w niebie pośmiali z naszych przypuszczeń.

Czasami w czasie modlitwy czujemy się zanurzeni jakby „jedną nogą w niebie”. Innym razem wnosząc sąsiadce zakupy na czwarte piętro, na koniec wymieniamy wzajemne uśmiechy. Podczas górskiej wędrówki potrafimy siedzieć i spoglądać ze szczytu bez końca w dół. Czas płynie wtedy jakby inaczej. Takie momenty mogą nam mówić o bożej obecności. Jest w nie wpisany ten sam Bóg, którego spotkamy po śmierci. Tyle, że doświadczenia w niebie będą bardziej intensywniejsze. Niczym nie rozproszone. Po wniesieniu zakupów będziemy mieli czas na wspólną herbatę. W górach nie będziemy spoglądać z pośpiechem na zegarek, czy wrócimy na czas do schroniska. Boski Szef nie dzwoni ciągle z zapytaniem - gdzie jesteś? Będziemy się mogli skupić na modlitwie, przeżywaniu, adoracji. Po prostu na byciu.

Podkreślam - w niebie będziemy się modlić. Ale nie tak jak wielu myśli - najpierw Msza św., później Różaniec, po nim pakiet adoracyjny, zakończony konferencją wszystkich świętych, a po niej znowu Msza. Nie będziemy ciągle odklepywać paciorka. Już tutaj prawdziwą modlitwą jest obecność. To tak jak spędzasz czas ze swoim przyjacielem. Uwielbiasz z nim przebywać, spędzać wspólnie czas. Nie trwasz przed nim w niemym zachwycie. Nie zastanawiasz się przez 24 godziny, co będziesz z nim robić. Ale spróbowałbyś tak przez chwilę, stać w bezruchu na przykład przed dzieckiem. Wtedy nasz ukochany malec w mgnieniu oka zdemoluje nam pół mieszkania (bo do drugiej połowy nie dosięgnie). Dla dziecka rodzic, który nie ma dla niego czasu rodzicem nie jest. W niebie będzie tak samo. Nasz Tata bardzo nas bardzo kocha. Już nie mogę się doczekać, jakie rozrywki dla nas przygotował.

Mieć Ojca, to nie znaczy mieć Kogoś, kto załatwi nam zdrowie, powodzenie, szczęście, od czasu do czasu jakiś cud. Tak jak bycie ojcem na ziemi nie oznacza tylko dostarczania do domu stałej kwoty zielonych. Ks. Mieczysław napisał w książce „Maliński na każdy wieczór”, że „Mieć Ojca to starać się być do Ojca podobnym”. Już na Ziemi próbować być jak Ojciec. Naszym celem powinno być niebo. Jednak teraz ważniejsza jest droga, a jest nią miłość. Przecież od dziecka zwracamy się do Boga „Ojcze nasz”. Nosimy w sobie pragnienie brania przykładu z Taty. Sam Jezus powiedział: „Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski”. Spróbujmy się chociaż postarać.

Często przeraża nas w niebie wieczność. Jednak najczęściej rozumiemy ją w znaczeniu bezruchu. Żyjemy w kulturze zmian, w świecie pośpiechu Wymieniamy rzeczy na nowsze modele. Moment, w którym nie ma zmiany, podświadomie przyjmujemy negatywnie. Jednak kilkanaście wieków wcześniej ideałem był spokój. Ks. Grzegorz Strzelczyk w rozmowie z Marcinem Jakimowiczem w „Gościu Niedzielnym” podsumował nasze wyobrażenia następująco: „Wyobrażamy sobie duszę jako amebalną, kisielowatą rzeczywistość. Ignorujemy drobny fakt: zmartwychwstanie ciała”.

Jedyną osobą, która jest już po tamtej stronie, ale można ją było spotkać tutaj to zmartwychwstały Chrystus. Jedyne ciało, które można było zobaczyć. Wiemy, że nosi ono ślady męki. Uczniowie Jesusa na początku nie rozpoznają jego twarzy. Zatem nasze ciało może wyglądać inaczej. Dodatkowo Jezus spożył nad jeziorem rybę. Czyli ciało jest materialne. Ks. Grzegorz Strzelczyk ujął to tak: „W niebie materia przestaje stawiać opór ludzkiej kreatywności. Czyli wybuchną nagle wszystkie moje ukryte talenty, których nie mogłem czy nie miałem czasu rozwinąć”. Wyobraźmy sobie nasze działanie na maksa. Kreatywność, której nie powstrzymują lęki, obowiązki, wady.

Jeden z wątków patrystycznych mówi o zmienianiu ciała według woli. Może również materia w niebie poddaje się naszej wyobraźni. Może wreszcie zrealizujemy swoje marzenia. Jedni wejdą na biegun. Inni będą nurkować z delfinami. Moja świętej pamięci prababcia będzie podróżować po świecie. Jak nie będziemy jednak zajęci wspinaczką na niebiański Mount Everest to prawdopodobnie będziemy pracować. Tak w niebie się pracuje. W Biblii o pracy wspomina się jeszcze przed grzechem. Jednak świat rozumie ją często jako przekleństwo. Jako obowiązkową czynność zapewniającą regularną dawkę posiłków. Jeżeli w pracy możesz się rozwijać to jest to błogosławieństwo. Czekasz na nią z utęsknieniem. Nie powoduje u ciebie zmęczenia. Dopiero nicnierobienie, monotonia jest przekleństwem.

Wielu gdybało na temat nieba. Amerykanie podali nam obraz ubranego w białe szaty chóru gospel. Czasami wyobrażamy sobie taki wiejący nudą ocean bieli. Jednak spróbuj sobie wyobrazić paletę kolorów. Namaluj nimi najpiękniejszy krajobraz jaki widziałeś. Pan Bóg podniesie to wyobrażenie do boskiego poziomu. Jak już spotkamy się po drugiej stronie, przeczytamy sobie jeszcze raz ten tekst. Myślę, że przez parę godzin będzie się z czego śmiać.

PS A ty jak wyobrażasz sobie niebo? Podziel się swoimi pomysłami. Użyte zdjęcia pochodzą ze stron: motorrad-news.com i forwallpaper.com.