Chciałbym być kiedyś zaproszony do pustelni w Górach
Świętokrzyskich. Najlepiej przez pana Michała Płoskiego. Kiedyś internowanego w
stanie wojennym prawnika. Dzisiaj zaangażowanego w inicjatywy ekumeniczne
pisarza ikon. W swoich publikacjach pisze o wędrówkach z żoną i psem do
drewnianej chaty. Rozpalaniu ognia, rozrabianiu farby, parzeniu herbaty.
Zrezygnował z kariery dla skromności, przywiązania, ciszy. Rzecz o szukaniu
tego ostatniego.
Z dedykacją dla wszystkich 25 górali z FRAncesco i okolic.
Do podobnej pustelni trafiliśmy podczas górskiej majówki w Tatrach. Kiedyś nasz duszpasterz przeżywał w niej swoje kilkudniowe rekolekcje. Przyjeżdżał tam kilkakrotnie - przed i po święceniach. Podejmował ważne decyzje. Przemyślał wiele spraw. Ale jeden wieczór pamięta najlepiej. Był po kilku godzinach siedzenia nad jednym wydarzeniem z ewangelii. Permanentną ciszę pustelni przerwała mucha. Zapominając o franciszkańskim umiłowaniu do zwierząt kapucyn myślał tylko o jednym.
(Cisza)
Pierwszego dnia majówki odwiedziliśmy Albertynów. Podczas
kazania br. Adam, akademicki duszpasterz, zwrócił uwagę na naszą obecności. Przed
Mszą przygotowywaliśmy pieśni. W czasie kilkunastominutowego treningu wewnątrz
kaplicy kapucyn spowiadał turystę. Gdy zaczęliśmy się wydzierać, z cel zaczęli
wychodzić bracia. Poza sezonem przyjezdny ksiądz odprawia tam Msze średnio raz
na tydzień. Resztę ciszy przerywa jenie modlitwa. Bo z przerwaniem długiej
ciszy jest jak z obudzeniem. Nigdy nie wiesz skąd wróciłeś.
Na Kalatówkach odwiedziliśmy również klasztor Albertynek.
Wstąpiliśmy do pustelni św. brata Alberta, założyciela zakonnych zgromadzeń,
malarza, znanego z poświęcenia dla biednych. W jego drewnianej celi znajduje
się praktycznie tylko wąska prycza. Pomimo tego to oddalone od świata miejsce
przyjmowało przedstawicieli ówczesnej polskiej inteligencji np. Stefana
Żeromskiego, czy Stanisława Witkiewicza.
Bo cisza jest dobra na chwilę. Jest wyjęciem z pośpiechu
tego świata. Z łatwością przyzwyczajamy się do klaksonów samochodów, szumu
przechodniów, muzyki dobiegającej z sąsiedniego akademika. Żeby dobrze
przeżywać codzienność trzeba się wieczorem wyciszyć. Pomodlić, przemyśleć,
podjąć decyzję. Cisza ma ukierunkowywać człowieka. Przypominać, że dopiero po
ciszy pojawia się dźwięk. Tak samo było przy stworzeniu świata. Jeżeli świat
został stworzony przez Słowo Boga to przed jego wypowiedzeniem powinna być Boża
Cisza.
Palcem po mapie
W przygotowywaniu wyprawy dominowały studenckie kryteria.
Miało być blisko, łatwo i przyjemnie. Z pięknymi widoki, przy możliwie jak
najmniejszych kosztach. Miałem przygotować majowy weekendu. Wybrałem Tatry, bo ciągle
do nich wracam. Przejrzałem mapy. Wytyczyłem szlaki. Przygotowałem plan.
Napisałem dwie publikacje. Jedną na temat wyjazdu. Drugą na temat wspomnień.
Udostępniłem informacje. Załatwiłem bilety i nocleg. Biegałem, kupowałem, odpisywałem.
Zgłosiło się 26 śmiałków. Dopiero w pociągu mogłem wygodnie odetchnąć.
Pociąg, autobus, niecałe 30 min. pieszo - tak wyglądała
nasza droga do Klasztoru Ojców Bernardynów w Zakopanem. Właśnie tam jako
ministrant przyjeżdżałem z rodzinnej parafii. Przed ścianą łóżka piętrowe, za
nią drewniany kościółek. W całości utrzymany w stylu góralskim. Z wnętrzem ujmującym
prostotą. Idealne miejsce do modlitwy. Idealna baza do wychodzenia w góry - 3
min. od Tatrzańskiego Parku Narodowego, 15 min. od Kuźnic.
Pierwszego dnia zobaczyliśmy widok z Nosala, drugiego z Kondrackiej
Kopy, a trzeciego wpatrywaliśmy się w zamarznięty Czarny Staw Gąsiennicowy. W
święto pracy podziwialiśmy oświetlone Tatry. W dniu flagi czekał na nas
popołudniowy deszcz. Jednakże zdobywaliśmy szczyt ponad 2 tys. metrów. Dlatego
deszcz zamienił się w grad. Pod nogami przez pół trasy mieliśmy śnieg. Wracając
przedzieraliśmy się przez błoto. Na koniec w święto Konstytucji doczekaliśmy
się ulewy. Właśnie takie gratki pogodowe zapewnił nam Architekt tamtejszych
widoków. Widoków, które są nie do opisania słowami. Nie do przeżycia bez ciszy.
Wracając mieliśmy wszystko ustalone. W deszczu przyszliśmy
na dworzec. Musieliśmy się kilka razy przesiadać, bo przewoźnik podstawił dwa
autokary. Po przygodach zaczęliśmy wracać bocznymi uliczkami wzdłuż Zakopianki.
Wszystko było ustalone. Zaplanowany 45 min. zapas. Myślałem, że jeżeli 3 maj
przypadł w sobotę to korki będą mniejsze. Myliłem się. Mieliśmy wcześniej wykupione
bilety na powrotny pociąg. Słyszałem głosy moich kompanów, że nie zdążymy. Sąsiad
obok już szukał alternatywnego powrotu. O dziwo byłem strasznie spokojny. Biegnąc
wsiedliśmy do pociągu na minutę przed wyjazdem. Wiara czy szczęście? Może
wymodlona w ciszy opieka.
Podczas górskich powrotów najbardziej lubiłem momenty bez
słów. Przez zmęczenie nie zakładałem maski społecznej poprawności, że jak już
idziemy razem to musimy ze sobą gadać. Wkurzony na pogodę, głodny, bez sił mogłem
z przyjacielem po prostu pomilczeć. Aż pomilczeć. Odmówić Różaniec. Przeżywać.
Być. Dla takich chwil jak milczenie z przyjacielem warto żyć.