poniedziałek, 8 grudnia 2014

Życie jest do dupy

Mam wewnętrzne zatwardzenie. Ciągle się tylko staram, napinam, pocę. Próbuję dużo zrobić. Chcę każdego zadowolić. Tylko później muszę to odreagować godzinami w kiblu.



Już nie chce mi się walczyć. Już nie mam sił. Mam wszystko w dupie...

Jak się czuję? Jakbym leżał w dole. Dole tak głębokim, że podnosząc głowę widzę tylko niewielki, błękitny okrąg. Wokół mnie napierają masywne ściany. Otaczająca klaustrofobia paraliżuje. Nad przepaścią przechodzą pojedyncze osoby. Nie zauważą. Nie pomogą. To nie ich wina.

Ile było już tych pustyń? W dzieciństwie szybko nauczyłem się, co to strach. W podstawówce przyszły kompleksy. W gimnazjum pojawiły się przezwiska. W liceum była niesprawiedliwość. To wszystko był pikuś. Sinusoida emocjonalnych wrażeń czekała dopiero po wyjściu ze szpitala. Choroba nakreśliła piętno samotności, braku wiary w cokolwiek. Ale po pół roku zacząłem wierzyć. Było lepiej, przez chwilę. Przez kilka lat czekała mnie ogarniająca radość, ogarniający smutek. Życie. Ale ostatni rok jest jakiś inny. Narciarska skocznia, ale bez wyskoku. Pętla nałogów zacieśniająca się na szyi. Nie mogę oddychać. Zaczynam ciągnąć za sznur. Zwężam węzeł. Myślałem o tym.

W dodatku choroba chyba wróciła... Może pół roku, może rok... Chyba, że o odchodzeniu zadecyduję sam...  

Ale po co wstawać? Tyle razy już się podnosiłem, a później znowu to samo...

Ale co zrobić, jak mi się ciągle nic nie chce? Wychodzisz z celi. Patrzysz w lewo, w prawo, za siebie. Piasek, piasek, piasek... Codziennie te same obrazki. Pustelniczy plan dnia. Byle tylko dotrwać do snu. Nocnej chwili odpoczynku, zapomnienia. Tylko przed snem czuje chłód – namiastkę wolności. Po paru dniach nawet horyzont zaczyna cię przybliżać. Codzienność przytłacza. Powietrze pachnie nostalgią. Najchętniej przykryłbym się kołdrą. Nie wychodził z łóżka. Ale jak tu nie wyjść, jak upał jest nie do wytrzymania?

Pytam się siebie: czy to może depresja? Może kryzys duchowy, ascedia? Może problemem ma podłoże psychiczne? Tylko, po co ten stan nazywać? Jest jakiś sens szukania przyczyny? Czy nie chodzi o to, żeby pozbyć się bólu? Czy jest sens trwać w cierpieniu? Jaką tabletkę z krzyżykiem zażyć? Co zrobić, żeby nie bolało? Czy w ogóle może nie boleć? Pytań było więcej niż ziaren na widnokręgu. Kryzys.

Najłatwiej napisać, że życie jest do dupy. Nie ma nadziei. Wywiesić białą flagę. Ale... Wiem, że po ale jest Pan Bóg, są ludzie, są marzenia. Ale tym razem nie będzie happy endu. Życie jest do dupy.