Mam wewnętrzne zatwardzenie. Ciągle się tylko staram,
napinam, pocę. Próbuję dużo zrobić. Chcę każdego zadowolić. Tylko później muszę
to odreagować godzinami w kiblu.
Już nie chce mi się walczyć. Już nie mam sił. Mam wszystko w
dupie...
Jak się czuję? Jakbym leżał w dole. Dole tak głębokim, że
podnosząc głowę widzę tylko niewielki, błękitny okrąg. Wokół mnie napierają
masywne ściany. Otaczająca klaustrofobia paraliżuje. Nad przepaścią przechodzą
pojedyncze osoby. Nie zauważą. Nie pomogą. To nie ich wina.
Ile było już tych pustyń? W dzieciństwie szybko nauczyłem
się, co to strach. W podstawówce przyszły kompleksy. W gimnazjum pojawiły się przezwiska.
W liceum była niesprawiedliwość. To wszystko był pikuś. Sinusoida emocjonalnych
wrażeń czekała dopiero po wyjściu ze szpitala. Choroba nakreśliła piętno
samotności, braku wiary w cokolwiek. Ale po pół roku zacząłem wierzyć. Było
lepiej, przez chwilę. Przez kilka lat czekała mnie ogarniająca radość,
ogarniający smutek. Życie. Ale ostatni rok jest jakiś inny. Narciarska
skocznia, ale bez wyskoku. Pętla nałogów zacieśniająca się na szyi. Nie mogę
oddychać. Zaczynam ciągnąć za sznur. Zwężam węzeł. Myślałem o tym.
W dodatku choroba chyba wróciła... Może pół roku, może
rok... Chyba, że o odchodzeniu zadecyduję sam...
Ale po co wstawać? Tyle razy już się podnosiłem, a później
znowu to samo...
Ale co zrobić, jak mi się ciągle nic nie chce? Wychodzisz z
celi. Patrzysz w lewo, w prawo, za siebie. Piasek, piasek, piasek... Codziennie
te same obrazki. Pustelniczy plan dnia. Byle tylko dotrwać do snu. Nocnej chwili
odpoczynku, zapomnienia. Tylko przed snem czuje chłód – namiastkę wolności. Po
paru dniach nawet horyzont zaczyna cię przybliżać. Codzienność przytłacza. Powietrze
pachnie nostalgią. Najchętniej przykryłbym się kołdrą. Nie wychodził z łóżka.
Ale jak tu nie wyjść, jak upał jest nie do wytrzymania?
Pytam się siebie: czy to może depresja? Może kryzys duchowy,
ascedia? Może problemem ma podłoże psychiczne? Tylko, po co ten stan nazywać?
Jest jakiś sens szukania przyczyny? Czy nie chodzi o to, żeby pozbyć się bólu?
Czy jest sens trwać w cierpieniu? Jaką tabletkę z krzyżykiem zażyć? Co zrobić,
żeby nie bolało? Czy w ogóle może nie boleć? Pytań było więcej niż ziaren na
widnokręgu. Kryzys.
Najłatwiej napisać, że życie jest do dupy. Nie ma nadziei.
Wywiesić białą flagę. Ale... Wiem, że po ale jest Pan Bóg, są ludzie, są
marzenia. Ale tym razem nie będzie happy endu.
Życie jest do dupy.