Wyglądam jak skrzyżowanie dr House z Ferdynandem Kiepskim. Tylko
brodę mam trochę dłuższą, bardziej adekwatną do nadchodzących świąt. Również
zapachowo blisko mi do osiedlowego żula. Ogólnie – żenada.
O. Adam Szustak? Głupiec. Pomylił datę wspomnienia Matki
Bożej z Guadalupe. Pomylił wątki biblijnej historii Hagar. Chciał zrobić jak co
roku rekolekcyjne show – „filmy wideo,
wielkie rozważania, niewiarygodne efekty, fantastyczny montaż, genialna muzyka,
kampania reklamowa itd.”. I co? Na tydzień przed nic niezorganizowane,
rozważania nieprzygotowane, ludzie niezorganizowani. Wszyscy odpowiedzieli –
ojciec, teraz to się już nie da. „A to nie będzie nic... ale później sobie
pomyślałem – jakżeż tak może być. Musze coś zrobić”. O. Szustak poszedł po
najmniejszej linii oporu. Wziął dyktafon i gada. W 15 min. zrobił grafikę w
Wordzie z plastrem miodu. Wybrał czcionkę bez polskich znaków. Dokleił z innej
literę „ł”. Po prostu żenada. Po ludzku ojciec dał ciała. Po bożemu po
niecałych dwóch tygodniach na Facebooku było 66 tysięcy słuchaczy. Nigdy wcześniej
tyle osób nie było.
Jednego dnia obejrzałem pierwszy sezon Detektywa. Następnego przejrzałem dwa sezony Hannibala. W między czasie klikałem na Youtube'ie. Skończyłem na
internetowym słuchowisku adwentowym „Plaster miodu”. Kliknąłem odcinek 12:
Błogosławiona głupota. Po pierwszym przesłuchaniu dotarło do mnie, że jestem
podobny do o. Adama Szustaka. W cnotach to nie. W tym co i jak mówi to nie. Ale
w głupocie – jak najbardziej. Przesłuchałem jeszcze dwukrotnie. Dzięki niemu
wiem, że jestem również podobny do Jezusa. W tym, że się pomylił. Bo Jezus powiedział:
– „Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a
nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził” (Mt 5, 43). Wg Szustaka nie ma nigdzie
w Starym Testamencie słowa o tym, żeby nienawidzić nieprzyjaciół.
Może to i dobrze, że jestem ostatni. Może to i dobrze, że
jestem głupcem. Może to i dobrze, że nie radzę sobie ze wszystkim: z chorobą, z
depresją, ze studiami, z relacjami, z modlitwą, z pisaniem, z książką. Odpuszczam.
Daję ciała. Jestem leniem. Zazdroszczę innym. Ciągle sobie mówię, że coś mi się
nie uda. Nie mogę spać w nocy. Odrzucam pomoc innych. Marnuję czas. Zakopuję swoje
talenty. Użalam się nad sobą. Nie chodzę na zajęcia. Jestem słaby.
Może to i dobrze, bo gdyby mi wszystko się udawało to
zapewne zapomniałbym o Jezusie. Dlatego przychodzę jako ten ostatni grzesznik.
Siadam w ostatniej ławce. Po prostu jestem. A Jezus podchodzi do mnie, mówi: – „Przyjacielu,
przesiądź się wyżej!” (Łk 14,7-11). Jak to strasznie dobrze, że jestem głupcem,
nieukiem, nieudacznikiem. Jak to dobrze, że nie chciało mi się zmieniać
czcionki i na tle bloga widnieje napis „walcz o swoje zycie”. Jak to dobrze, że
prowadzę bloga, którego czyta tak mało osób.
Dzięki Jezu, że jestem taki beznadziejny...
I co? Chyba to co zwykle... chyba czas wreszcie zjeść jakiś
obiad. Umyć się. Iść do konfesjonału. Ktoś mądrzejszy ode mnie przecież powiedział,
że ostatni będą pierwszymi.