środa, 19 sierpnia 2015

Wracając do dzieciństwa

Dla tych, którzy czują w sobie dzieciaka
W pierwszym newsletterze poprosiłem czytelników o wspomnienia zabaw z dzieciństwa. Z odpowiedzi powstał bardzo emocjonalny post, bo jak wracam do „tamtych lat”, to zawsze pojawia się sentyment, czasem wzruszenie. Pozycja obowiązkowa dla wychowawców kolonijnych, studentów pedagogiki i wszystkich, którzy czują w sobie dzieciaka.


Warsztaty zabawy

Najlepsze „warsztaty animacji dobrej zabawy” na których byłem, bo dobry wychowawca nie nudzi dzieciaków tymi samymi zabawami, odbyły się dwa lata temu w Tarnobrzegu. Organizowało je trzech pozytywnie zakręconych o nazwie „Trio z Rio”. Adrian, Tomek i Mateusz zajmują się kompleksową obsługą imprez – od pikników po śluby. Dużo się nauczyłem, mam od nich dużo szczegółowo rozpisanych zabaw. Z samych warsztatów najmilej wspominam siedzenie do 3 lub 4 rano, gdzie po całym dniu gier, graliśmy dalej. Najwytrwalsi tracili godziny na rozwiązywaniu Czarnych Historii i piciu ciepłych napojów. Korzystam z nabytego doświadczenia, żeby może kogoś zainspirować, zachęcić do pracy z dziećmi, albo po prostu zaproponować pomysł na wieczór.   

Warsztaty są uzupełnieniem kursu na wychowawcę kolonijnego. Najtańszą opcją uzyskania takiego zaświadczenia jest Caritas. Kurs na opiekuna wypoczynku kosztował kilkadziesiąt złotych, chyba było nawet jakieś dofinansowanie. Spotykaliśmy się przez kilka sobotnich przedpołudni na kilkugodzinne szkolenia. Było tam wszystko – od gier i zabaw po kurs pierwszej pomocy. W porównaniu do znanych mi kolonijnych wyjadaczy, którzy z dzieciakami jeżdżą na kilka turnusów w roku, ja wypadam mizernie. Bo średnio zaświadczenie jest mi potrzebne raz na wakacje. Oprócz frajdy i odpoczynku (nie pomyliłem się, ja przy dzieciach odpoczywam), można także zarobić. Kwoty nie są małe, bo zaczynają się od liczb trzycyfrowych za tygodniowy turnus. Dla dziewczyn (no dobra, panów też) z pedagogiki jest to zawsze wpis do CV. Wielu pomaga również w formie wolontariatu. 

Wspomnień czar

Powrót wspomnieniami do podstawówki jest bardzo przyjemny. Z tego okresu najmilej wracam do beztroskich zabaw. „Jedynka” (szkoła na ul. Ćmielowskiej) słynęła w Opatowie głównie z „lodówki” (berek z "zamrażaniem", z wielkim pniem po starym dębie jako ochronnej bazie), dwóch ogni i piłki nożnej. Kiedy dzieliłem się tymi hitami z podstawówki, jedna z koleżanek, która oprócz standardowej gumy i gry w klasy, wymieniła zabawę w „krowę” (uczestnicy chwytali za palce "krowę", uciekali, a nieszczęśnik musiał ich łapać)... Wspomnienia z dużą dawką humoru.

Kasia wymienia całą listę: „nieśmiertelna guma, skakanka, berek, chowany, wiewiórki, raz dwa trzy babajaga patrzy, dwa ognie, babciu babciu ile kroków do ciebie, podchody, pomidor, klasy, państwa i miasta, wiatraki”. Od małego miała żyłkę do handlu, prowadziła nawet własny sklep, do którego schodzili się okoliczni rówieśnicy i za walutę, jaką były kamienie, mogli nabyć różne skarby. Nie dowiedziałem się, co robiła z codziennym utargiem. Od sprzedaży zaczynała również Ania. Jednak ona zajmowała się innym towarem – „zrywałyśmy różne zielska, które umownie zastępowały produkty spożywcze”. Dzisiaj dużo się mówi o legalizacji zieleni, a niektórzy handlowali nią od małego.  

Myślałem, że raczej faceci zaczynali swoje podboje, zdobywając drzewa. Dla Natalii nie liczyła się liczba zadrapań. Dzięki niej wiem, że na kieleckim Uroczysku grano w „kozę”, polegającą na odbijaniu piłki od ściany. Przegrani otrzymywali zadania, przykładowo mieli pójść do sklepu, obejrzeć butelki z lemoniadą i wyjść. Wtedy jeszcze nie słyszano o karach rodem z 50 Twarzy Greya.

Dominika zapewniała mnie, że wszyscy znają zabawę „chodzi lisek koło drogi, nie ma ręki ani nogi”. Ja nie brałem udziału w grach o tak sadystycznych tytułach. Ciekawe, czy obrońcy zwierząt coś już zrobili w tej sprawie. Przypomniała mi, że klasy, guma czy dwa ognie były codziennością dla tych, którzy się wychowywali w latach 90'. Ciekawe w co dzieciaki bawią się dzisiaj?

Pedagogika zabawy

W dzieciństwie najlepiej bawiłem się w dużej grupie. Z uśmiechem wspominam animatora, który na oazie Domowego Kościoła preferował zabawę w „milczka”. Ja zamiast uciszać podopiecznych, wolałem dać się im wyszaleć. Wspólnie podpinaliśmy sprzęt (głośniki, wzmacniacz, mikrofony), a później tańczyliśmy do takich hitów jak „Dschinghis Khan”. Idealne rozwiązanie na pogodny wieczór.

Z doświadczenia wiem, że przy dużej grupie dzieciaków świetnie sprawdza się chusta KLANZY. Można z nią zrobić wszystko. Wykorzystać do setek zabaw (mój ulubiona – „rekin”), gier („tarcza strzelecka”), scenografii (kula ziemska). Zrobić z niej tunel. Wykorzystywać jako „koło fortuny” w czasie konkursów. Nieliczni próbowali jej używać nawet do gry w Twistera.

Na koniec zostawiłem propozycję dla wszystkich – gry planszowe. Tam dopiero znajduje się bogactwo ludzkiej kreatywności. Bo w zabawach najważniejsza jest twórczość. Poradniki, teoria, instrukcje są ważne, ale bez praktyki są jak widzowie gameplayów, którzy oglądają jak gra ktoś inny. Dlatego na wieczór polecam karty, szachy, Mafię, Tabu, Scrabble... Można inspirować się do woli.  

► W co grałeś w dzieciństwie? Jakie sytuacje najmilej wspominasz z dzieciństwa? Jakie gry np. planszowe polecasz na wieczór? Odpowiadając w komentarzach na te pytania, doceniasz moją pracę. Dzięki za każdy lajk i udostępnienie ;)