piątek, 21 grudnia 2012

Biały gołąb pokoju

Br. Roger



            Młody człowiek, który rozpoczyna swoje życie jest jak pisklę w gnieździe. Gdy staje się starszy odczuwa potrzebę nauki latania. Jednak nieopierzone pisklę potrzebuje dorosłego osobnika, dzięki któremu będzie mogło spróbować swoich sił. Brat Roger chciał nam pokazać jak dzięki naszym skrzydłom rozprzestrzeniać pokój. Natomiast podczas upadków chował pod własne skrzydła i wskazywał tor do ostatecznego gniazda. Do nieba

Dziecko z Kalkuty
            W latach 70 bracia z Taizé poczuli pragnienie zamieszkania z najbiedniejszymi. Chcieli poczuć się jak ludzie żyjący w najskrajniejszej formie ubóstwa - mających tylko własne ciało. Zrozumieli, że będzie to możliwe tylko w Kalkucie. Brat Roger przedstawił wspólnocie wzór do naśladowania. Za przykładem Matki Teresy chciał własnym życiem zachęcić by wybierać światło. Mocna więź doprowadziła ich do wspólnego zapisania tego światła na trzech książkach.
            W Kalkucie każdego ranka bracia pracowali w domach, które założyły Misjonarki Miłości. Wspólnota poznawała, co znaczy prawdziwe cierpienie. Ból z choroby, głodu i samotności.  Brata Rogera poproszono, aby służył w domu pełnym dzieci. Zetknął się z ubóstwem bezbronnych. Widział codziennie te ciężko chore dzieci, tak ciężko chore, że nie dało się ich wyleczyć. Codziennie trzymał w dłoniach pięciomiesięczną dziewczynkę. Matka Teresa widziała więź, która połączyła go z niemowlęciem. Pewnego dnia zaskoczyła brata stwierdzeniem: „Jeżeli weźmie ją brat do Europy, może to dziecko będzie żyło”. Wiedziała, że Kalkutę od Taizé dzieli prawie osiem tysięcy kilometrów.


Podcięte skrzydła
            Roger Schutz-Marsauche urodził się w Provence, która jest małą wioską w Szwajcarii. 12 maja 1915 przyszedł na świat jako ostatni z dziewięciorga dzieci. Jego dzieciństwo było przepełnione radością. Wszystko poprzez muzykę, która wychowywała dzieci. Mianowicie matka Rogera po studiach w Paryskim Konserwatorium śpiewała na koncertach jako solistka. Natomiast jego ojciec był pastorem. Gdy w ich domu pojawił się fortepian stał się on nieodłącznym towarzyszem domowników. Muzyka pozwalała mu przetrwać chorobę, na którą zachorował w wieku 16 lat. Gruźlica zmusiła go do długich miesięcy bezczynności. Lata choroby pomogły mu zrozumieć, że źródłami szczęścia nie są talenty i majątek, ale oddanie siebie. Tak, by sercem zrozumieć innych ludzi. Odkrył, że nawet upokorzona młodość może wyzwolić twórczą siłę.

Nauka latania
            Babka brata Rogera w czasach pierwszej wojny światowej mieszkała we Francji, w pobliżu walk. Mimo ataków na jej dom oferowała schronienie uciekinierom. Mówiła: „Chrześcijanie, wcieleni do różnych europejskich armii, walczyli ze sobą - przynajmniej oni powinni się pojednać, aby nie dopuścić do nowej wojny”. Poruszony świadectwem babki brat Roger odnalazł własną tożsamość chrześcijanina. Pojednał w sobie wiarę swojej rodziny z wiarą katolicką, przy czym nie zerwał komunii z nikim.
            Wieczorami w rodzinnym domu zbierano się na głośne czytanie książek. Często czytaną lekturą była historia Port-Royal. Opowieść o wspólnocie cysterek, które żyły w XVII w. „Kilka kobiet oddało tam swoje życie dla Chrystusa żyjąc we wspólnocie, czy nie mogłoby dokonać tego kilku mężczyzn?” - zastanawiał się Roger.


Podmuch prostoty
            W wieku 25 lat Roger opuścił Szwajcarię. Znalazł przepiękny dom prawie za bezcen. Pomyślał jednak, że zbytnia wygoda nie wyzwoli w nim sił twórczych. Bał się, że nie znajdzie tam własnej drogi. Szukał dalej. Odkrył Taizé, gdzie po wojnie przyjechało czterech pierwszych braci. Warunki były ciężkie, jednak nigdy nie zabrakło chleba. Chcąc zachować wolność wspólnota postanowiła nie przyjmować darowizn. Brat Roger zrozumiał, że prawdziwa bieda nie polega na tym, że zaczyna brakować wszystkiego, ale nie ma się nikogo, w kim można by znaleźć oparcie. Więc w 1949 roku siedmiu pierwszych braci złożyło śluby na całe życie wytrwania w celibacie i wielkiej prostocie. Wspólnota zaczęła mówić Bogu „tak” każdego dnia. Prostota życia przynosiła najprostszy język, w którym można by usłyszeć Ewangelię.

Zagubione pisklęta
            Sobór Watykański dał Kościołowi nowy oddech.  W 1974 „sobór młodych” został zastąpiony przez „pielgrzymkę zaufania przez ziemię”. Od tej pory do Taizé zaczęły przyjeżdżać tysiące młodych ludzi. Bracia nic nie robili, żeby przyciągnąć ludzi. Zaczęło się od starej kaplicy, z której przeniesiono się do kościoła. Jednak zaczęło przyjeżdżać tak dużo ludzi, że zbudowano Kościół Pojednania. Potem ciągle go modernizowano.
            Czego młodzi ludzie szukali w Taizé? Zagubieni w problemach swojego życia, chcieli się nimi podzielić. Szukali osób, które by ich wysłuchały. Bracia nie chcieli być ich mistrzami duchowymi. Chcieli tylko ich wysłuchać. Bóg wiedział, kim oni są. Wspólnota ludzi ubogich i ograniczonych. Jednak człowiek przyjeżdżając tam odkrywał, że w prostocie wszystko może stać się możliwe.


Wiara, że możesz latać
            Gdy brat Roger był w Taizé sam modlił się trzy razy dziennie. Jego zdaniem tylko wspólna modlitwa może podtrzymać modlitwę osobistą. Często młody człowiek stwierdza: „Nie umiem się modlić”. Brat Roger wtedy odpowiadał, że „najważniejsze jest w Tobie pragnienie, by kochać Boga”. To już miało wystarczyć, ponieważ pragnienie jest początkiem życia w komunii z Bogiem, początkiem wiary. Wątpliwości są oczywiste, ale mogą współistnieć z wiarą.

Lecieć z wiatrem
            Pius XII, Jan XXIII, Jan Paweł II, patriarcha Atenagoras, Johannes Hempel, Matka Teresa. Na życie brata Rogera wpływały autorytety, z którymi się spotykał. Europa, Afryka, Azja i Ameryki. Kształtowały go miejsca, które odwiedzał. Spotkania w Taizé z młodymi ludźmi. Europejskie dni młodych w jednym z największych miast kontynentu. Pielgrzymki na całej ziemi. W swojej niecodzienności nie zapominał o najmniejszych. Wiedział, że dziecko wraca do życia, kiedy czuje, że ktoś je kocha i o nie się troszczy. Dbał o wszystkich ludzi, ale najbardziej interesował się najmłodszymi.


Ostatnie pojednanie
            16 sierpnia 2005 odbyła się ostatnia wieczorna modlitwa Brata Rogera. W Kościele Pojednania, mając 90 lat, został zamordowany. Podczas drugiej wojny światowej, pomiędzy przesłuchaniami policji, powiedział Bogu: „Jeżeli nawet życie zostanie mi odebrane, wiem, że Ty, Boże żywy, poprowadzisz dalej to, co się tutaj zaczęło, tworzenie wspólnoty”. A On teraz to robi.

Powrót do źródła
            Wracamy do lat 70 i Kalkuty. Brat Roger mierzył odległości miarą serca.  Dla niego jednak liczyło się jedynie dobro dziecka. Pamiętacie pięciomiesięczną dziewczynkę z początku felietonu. Zabrał ją do Taizé. Przez pierwsze miesiące opiekował się nią tak jakby była to jego własna córka. Później dziewczynka zaczęła zdrowieć i wróciła do pełni sił. Siostra brata Rogera adoptowała ją, a potem wychowała. Teraz to niemowlę jest dorosłą kobietą. Tak samo i nas brat Roger bierze pod swoje skrzydła. Teraz wychowuje nas przez swój pokój, który rozlał się na cały świat. Dziedzictwo tego białego gołębia pozostało w naszych sercach. 

PS Zdjęcia pochodzą od Katarzyny Rasały. Tekst oczywiście z okazji nadchodzącego wyjazdu na Taizé. Zaczynać należy od początku, a w przypadku tej wspólnoty początkiem jest br. Roger. No może Pan Bóg. Tekst ukazał się w pierwszym numerze „Rzemyków”.