czwartek, 7 lutego 2013

Dziewczyny lubią brąz

... z dedykacją dla wszystkich kobiet

 

                Pomyślałem, że na ten wieczór przykryty grubą, świeżą warstwą puchu przyda się dłuższy artykuł. Zachęcam do pisania go razem ze mną, bo na koniec praca domowa. Ten tekst to taki wstęp do wstępów. Później możemy zacząć przeszukiwać różne źródła w celu uzupełnienia naszej wiedzy. Co może przerodzi się w jakąś relację. Ale po kolei.

                Od Taizé szybko nie uciekniemy. Myślę, że to uzupełnienie będzie dla wielu zadziwiające. Mianowicie wspomnienie śniegu jest nieprzypadkowe. W Rzymie mieliśmy okazję się opalać. Wiem, ze jestem okropny. Ale podczas sesji miło powspominać styczniowe leniuchowanie na trawie w promieniach słońca. Następnie wspomnieć o możliwości pojechania nad morze, z której wielu skorzystało. Wszystko na przełomie grudnia i stycznia. 


                O wpływie słońca na kobiety śpiewał już Ryszard Rynkowski. Czytając bez kontekstu tekst, otrzymujemy coroczny widok plaży. Nie ważne czy to Costa del Sol, czy Jurata. Nic nie robienie to motyw przewodni wypoczynku nadmorskiego. Wszystko powite słońcem. „Na szczęście wstaje dzień i słońce budzi się”. Najbardziej podkreślę kończące wersy. Próbując przesłać wam trochę brązu. 


                Kolor brązowy kojarzy się mi przede wszystkim z franciszkanami. Jak obcuje się z nimi większość życia to tak już jest. Właśnie o pierwszym z „brązowych” będzie ten artykuł. Właśnie tak dokonałem pierwszego tutaj „podprowadzenie Prokopa”. Zaczynając od śniegu, nawiązując do Rzymu, słońca, pana Ryszarda, brązu, franciszkanów, kończąc na św. Franciszku. Mój ulubiony prezenter uwielbia właśnie tak okrężne „podprowadzenie” do innego tematu programu.


                Wspomniałem w ostatniej części, że podczas powrotu z Rzymu odwiedziliśmy Asyż. Umbria przywitała nad wspaniałymi widokami. Nic więc dziwnego, że w pięknie przyrody rozkochał się nasz dzisiejszy święty. Właśnie o nim będzie ten felieton. O tej wolności, z którą wędrujemy w Lutym na blogu. Jest on również zapowiedzią drugiego numeru pisma DA FRAncesco. Właśnie w nim znajdziemy dzisiejszy artykuł.


                Pierwszy nr „Rzemyków” przedstawił sylwetkę Br. Rogera. Wspólnota „białego gołębia pokoju” rozrosła się w niesamowitym tempie. Zalała świat młodych chrześcijan poprzez Europejskie Spotkania Młodych Taizé. Br. Roger zapoczątkował wtedy cykl o nazwie „Patroni dla studentów”, pokazując nam co może zrobić człowiek będący we wspólnocie. Zostajemy przy „grupach (przez Boga) zorganizowanych”. Zmieniając tylko kolor z białego na brązowy.


                Felieton ten nie jest biografią. Jest wejściem w Jego sandały, których nigdy nie nosił. Pozwoleniem mu przewiązać się rzemykiem, który rodzi więź. To osobiste spotkanie ze świętym. Jest to apel do Cb, żeby oszaleć. Tylko szalony człowiek może zmieniać świat. Pójść pod prąd miłości... tak jak On. O kim innym mógłbym napisać, jak nie o Nim... po powrocie z Asyżu.


Patrząc na wschód... oszaleć z miłości

                Swoje felietony z tej rubryki zaczynam przekornie. Od wydarzenia, które oddziałuje w niesamowity sposób, robi wrażenie. Tutaj będzie to wyprawa świętego do Ziemi Świętej. Nie byłem tam. W drodze powrotnej z pielgrzymki naszego duszpasterstwa do Asyżu mogłem ją przebyć duchowo. Mianowicie oglądaliśmy film „Klara i Franciszek”. Pierwszy to obraz, który pokazał mi szaleństwo tej wyprawy. Doświadczyłem jak wielkiej rzeczy może dokonać człowiek żyjący we wspólnocie. Jedna osoba robiąca coś z miłości do drugiej. To największe wtrącenie biograficzne, uprzedzam... ale za to jakie.

                1219 Asyż. Wspólnota będzie liczyć niedługo 5 tysięcy braci. Bracia pragną organizacji. Chcą wiedzieć na czym stoją, więc proszą założyciela o spisanie reguły. Jednak lider daje im dziwną odpowiedź - opuszcza ich. Papież Innocenty III zatwierdził sposób ich życia, który był odzwierciedleniem kilku cytatów z Ewangelii. W maju odbywa się Kapituła Namiotów, czyli spotkanie franciszkanów. Niecały miesiąc później dwójka braci udaje się do Egiptu. Nie chciał przynosić tam miecza, a pokój.

                Dwa miesiące poprzez morze i ląd. Pokonując przyrodę, czyli niekończący się piasek, ciało, wołające z pragnienia o wodę, oraz ducha przechodzącego niepewność wiary. Najprawdopodobniej było ich dwóch. „Najbiedniejszy z biednych” wraz z bratem Illuminatem znajdują się w obozie krzyżowców. Kardynał Pelagio widział ich wkład w bitwę poprzez podnoszenie morale żołnierzy. Wywarli jednak w inny sposób wpływ na wojnę.

                Jak bardzo szalonym trzeba być, żeby z miłości wydać się na śmierć? Bardziej precyzyjnie- jak trzeba kochać, żeby przekroczyć czysto ludzkie myślenie? „Łamać schematy” to usłyszałem pewnego wieczoru  od kapłana z parafii św. Wojciecha w Kielcach. Biedaczyna taki był. Wszedł do paszczy lwa-  na terytorium Saracenów. Spotykając ich musiał tylko mówić, wołać: -„Sułtan Malik-al-Khamil”, nie znał przecież języka. Powinien jako chrześcijanin zostać ścięty od razu. Jednak zostaje doprowadzony do sułtana.

                Film pokazuje biograficzne zapiski w sposób wręcz namacalny. Mężowie Asyżu mówią chcą mówić o Jezusie. Sułtan rozbraja ich swoją znajomością Koranu. Mówi, że jest napisane, że Jezus nie chce, aby odpłacać złem za zło. Kończy pytając: -„Mimo to przybyliście tu i robicie wojnę, dlaczego?”. Współbrat Illuminato robi coś fantastycznego. Z prostoty prosi jedynie o przebaczenie. O nic więcej.

                Człowiek w habicie zaprzyjaźnia się z sułtanem. Z propozycją bardzo korzystnego pokoju wraca do obozu krzyżowców. Na to otrzymuje odpowiedź: -„Pewien doktor Kościoła powiedział, że zabicie Saracena nie jest grzechem, ale uwolnieniem świata od zła”. Niestety pyszność i chęć wzbogacenia się wygrała. Bracia z modlitwą o błądzących wrócili do domu.

Patrząc na Boga... szaleć miłością

                Czemu biedaczyna może być patronem dla studenta(ki)? Bo gdyby w Asyżu była Politechnika to jako członek młodzieży na pewno by na niej studiował. Jest różnica pomiędzy studiowaniem, a nauką. On właśnie taki był. Inicjator każdej imprezy. Dzisiaj powiedzielibyśmy „wieczny student”. Miał wszystko - uznanie wśród znajomych, używki i bogatych rodziców. Więc pytanie czemu z tego wszystkiego zrezygnował?  Odpowiedź jest prosta - to tak naprawdę nie było szczęście.

                Krzyż San Damiano. Właśnie prostym krzyżem posłużył się Bóg, żeby zmienić życie biedaczyny. Usłyszał z niego słowa - „Franciszku, idź, napraw mój kościół dom, który, jak widzisz, cały idzie w ruinę”. To było słowo Boga. Pokazało mi to jak wielką wagę może mieć słowo. Ktoś powiedział, że może ono być ostrzejsze od miecza. Czasami może przemieniać czyjąś duszę.

                Dla mnie św. Franciszek,  tak zgadliście o nim jest felieton. Starałem się pisać o „najbiedniejszym” nie używając jego imienia. Podkreślić, że na początku może być odległy. Teraz czas wspomnieć coś o osobistej relacji. Pociągnięciu przez dłoń, wystającą z rękawa habitu, do Boga.

                Jestem z małego miasteczka - Opatowa. Moja rodzina była wierząca. Ale do wieczoru z 3 na 4 października byłem nie świadomy swojego chrześcijaństwa. Była to pierwsza klasa gimnazjum. Jestem z parafii OO. Bernardynów, tego wieczoru odbywał się różaniec, jak co dzień w październiku. Poszedłem z bratem. Stałem z bratem na korytarzu w kościele, a mój sąsiad zaprosił mnie do wspólnego służenia. Nie zwracałem wagi na to wydarzenie, a od tego się zaczęło. Transitus, czyli przejście w dzień śmierci św. Franciszka. Zacząłem się otwierać, dotykać Kościoła i poznawać Pana. Najpierw Opatów, a potem Kielce. Wpisuję na początku rok temu w google: duszpasterstwo akademickie. Okazuje się, że visa vi mojego wydziału jest klasztor kapucynów. Tak to już z moją wiarą jest, że opiekuje się nią święty Franciszek.

               Czekacie zapewne na relację z wrażeń, które pozostawiła pielgrzymka do Asyżu? Odpowiem tak jak czasami wymieniam się z br. Adamem doświadczeniami z jakiegoś wyjazdu, gdy nie ma akurat czasu na rozmowę. W Asyżu było fajnie. Prawda jest taka, że nie możemy się zagubić. To nie miejsce jest ważne. Ważny jest człowiek. Jednak przez to miejsce jest jakby starą fotografią, która zapamiętała jego wygląd, jego duszę. W tym numerze zapewne dużo Asyżu, a jeżeli czujesz niedosyt to zapraszam na salkę „pod Kapciem” to opowiem.

Patrząc na Ciebie... doszukiwać się miłości

                Trzymając się poprzedniego nr powinienem napisać biografię w pigułce. Nie mogłem jednak tego zrobić św. Franciszkowi. Więksi ode mnie pisali o nim. Jeżeli naprawdę będziesz chciał(a) pogłębić swoją wiedzę na jego temat szukaj.  Życiorysów jest kilka, w tym najlepiej zacząć od pierwszego napisanego przez Tomasza z Celano. Potem zalecam poszukać czegoś ze wczesnych źródeł franciszkańskich. Następnie przejść do dzieł dzisiejszych. W pisaniu tego „felietonu większego” korzystałem z dwóch książek „Obrazków z życia św. Franciszka z Asyżu” ojca Sylwestra Niewiadomego i jak to podkreślił br. Adam bezcennej „Na szlakach św. Franciszka z Asyżu” w uzupełnieniu polskim. Niestety są one wręcz nieosiągalne w księgarniach. Oprócz tego zostaje Internet, tylko nie kończ czytania na Wikipedii. Uzupełniałem tą wiedzę przez obejrzenie filmów o świętym. Bezcenny „Brat Słońce, siostra Księżyc”, XXI-wieczny „Święty Franciszek z Asyżu”, czy wcześniejsze produkcje. Na koniec pozostają jeszcze, poszerzające tło całego życia, „Kwiatki św. Franciszka”.

                Literatura, muzyka, teatr, film. Obrazek dziecka z przedszkola, czy fresk z Bazyliki św. Franciszka w Asyżu. Świętego pokazywano przez wielu. Przedstawiany był w wszelkiej formie. Ten artykuł  to tylko mała kropelka, która spływa do oceanu podziękowań za to co Franciszek pozostawił po sobie. Pozostaje tylko dodać, że „brązowy wilk pokory” jest żywy... w naszych sercach, w świadectwie, które pozostawił, w ludziach, którzy dzięki niemu żyją... żyją w Chrystusie.

Sebastian z Asyżu... tego z pamięci.


PS Zdjęcia Radka Czajora i Daniela Mazura.