niedziela, 10 lutego 2013

Walc wiedeński

 Akcja Wiedeń cz. 1

                Oglądając programy typu „Taniec z gwiazdami” zawsze dochodziło do momentu, gdy pojawiała się „klasyka”. Na słowa walc, quickstep, fokstrot dostawałem nagłego zwiększania się wagi moich powiek. Złe nastawienie spowodowało, że tańce standardowe stawały się możliwością patrzenia, co prezentują w tym czasie inne stacje. Jako szary widz potrzebowałem akcji, emocji i szybkości. Za szybki, za głupi.

          
               Nadrabiając zaległości zacząłem dostrzegać, że taniec to często opowieść. Walc wiedeński opowiada nam o wręcz lirycznej relacji. Cechuje go ruch obrotowy. Jest on często płynny i raczej pozbawiony podskoków. Powoduje to, że tańcząca para przypomina bardziej powiew wiatru, który z dużą delikatnością posuwa się po parkiecie. Widowiskowo, w bardzo krótkim czasie, mija następne metry. Na koniec okazuje się, że walc „rozlewa” się po całej sali. Właśnie tak samo romantyczny, jak ten walc, jest Wiedeń.

 
               Razem z duszpasterstwem akademickim FRAncesco miałem okazję być na wyjazdowej pielgrzymce do austriackiej stolicy. To wydarzenie miało miejsce w ostatnią sobotę stycznia. Ponowne odwiedzenie „Miasta Europy” jest świetną szansą na spokojne podsumowanie wszystkiego, co miało w ostatnich miesiącach notkę podpiętą pod nazwę - Wiedeń. Wspomnienia zostawmy na bok, albo raczej będę je delikatnie wplatał w naszą opowieść.

                Na początku roku akademickiego byliśmy na seansie „Bitwy pod Wiedniem”. Kontynuując taneczną metaforę krytycy nie pozostawili na filmie suchej nitki. Nasz walc nazwali „walcem”, który przejechał po całej produkcji. Trzeba się z nimi zgodzić. Najbardziej rozstrajało mnie tło całej akcji. Mianowicie wykreowany cyfrowo pejzaż przypominał amerykańskie produkcje, którym bardzo poskąpiono kasy. Czyli pozostaje pytanie - na co zostało wydane ponad 50 milionów złotych? Dla filmu, który po „Quo vadis” ma największy koszt produkcji w polskiej kinematografii. Poskąpili na grafikach i pracy w studiu to może środki zostały przeznaczone na plan filmowy?

                Włosko-polska produkcja postawiła na aktorów z najwyższej półki. Na pewno po stronie polskiej.  Świetnie tylko co na przykład zrobiono z postaci granej przez Jerzego Skolimowskiego. Nasz król Jan III Sobieski wkracza dopiero do akcji po trzech czwartych filmu. Wypowiada kilka zdań, po czym zasługa uratowania Wiednia przypada właściwie niewiadomo komu. Najbardziej chyba dla garstki żołnierzy Austrii za ich poświęcenie stania na murach. Może dla Leopolda I Habsburga za bycie cesarzem. Na szczęście bardzo mocno podkreślono rolę Marco D’Aviano. Film reklamowano pod hasłem - „polskie zwycięstwo zmieniło losy świata”. Zaciekawiające jest to, że właściwie robiono wszystko, żeby tego nie podkreślić. Dlatego warto dodać, że gdyby nie polscy żołnierze dzisiejsza Europa wyglądała by inaczej.

 

            Z ekranu przejdźmy do faktów. Szukanie relacji z odsieczy wiedeńskiej pozostawiam wam. Świetnie czyta się o przebiegu bitwy, gdy głównym powodem zwycięstwa jest doskonałe rozegranie strategiczne bitwy. 12 września 1683 o czwartej rano polski król służył do Mszy św., którą odprawiał Marek z Aviano. Modlitewny początek miał miejsce w kościele św. Józefa. Właśnie od zwiedzania polskiego kościółka zaczęliśmy nasz pobyt w Wiedniu. Zobaczyliśmy izbę pamięci poświęconą Janowi III Sobieskiemu. Właśnie w niej znajdują się pamiątki pozostałe po bitwie. Ciekawostką jest również fakt, że właśnie tam stoi jedyny w stolicy pomnik naszego króla. Świadczy to oczywiście jak Austriacy przedstawiają historię kluczowego momentu w ich dziejach.

  
                Właśnie będąc na wzgórzu Kahlenberg mogliśmy zobaczyć przepiękną panoramę uratowanego miasta. Poczuliśmy historię Europy. Po niej nastał moment na zobaczenie jak obecnie wygląda Wiedeń. Kierowaliśmy się w kierunku centrum przejeżdżając przez piękny bulwar Franz Josef Kai. Po drodze zatrzymaliśmy się pod Hunderwasserhaus. Jest to jedno z najsłynniejszych dzieł architektonicznych w Europie. Pokazujące jak w wspaniały sposób jak można połączyć przyrodę z bryłą domu. Różność kolorów, gra światłem, prostota linii to cechy nietypowej konstrukcji. Doskonale nawiązują do spontaniczności naszej wyprawy. Pokazując, że Wiedeń nie musi kojarzyć się tylko z architekturą sakralną. Współczesność i pokazanie młodości  to również nasze cechy.

                Eksponowaliśmy naszą radość wszędzie gdzie tylko mogliśmy. Tak to już jest, gdy przyjeżdżamy do jakiegoś dużego miasta to tańczymy w nim poloneza. Tym razem też zaprezentowaliśmy nasze zdolności. Zaczęliśmy tanecznie, tak też skończymy. Nasz narodowy taniec to po pierwsze zaakcentowanie polskości. Jego donośny charakter kojarzy mi się z celebracją wyjątkowej chwili. Pamiętamy go zazwyczaj tylko z studniówkowej imprezy. Może pora inaczej spojrzeć na długi pochód ludzkich serc. Gromadzą się one od wieków by podkreślać. Najpierw akcentowały obecność dostojników na dworze. Dzisiaj manifestują obecność radości. A po tak podniosłym momencie... tańczyliśmy belgijskiego i przeszukiwaliśmy nasze komórki w celu przedłużania cennej chwili.

PS Zdjęcia z naszego fanpage'a http://www.facebook.com/DAFRAncescoKielce. Fotki znajdują się także na naszej stronce http://www.francesco.kapucyni.pl/index.php. Zakładka „z obrazka”.