niedziela, 3 lutego 2013

Na obiedzie u Benedykta XVI

 ...prawie. Opuszczając Rzym.

Taizé Roma cz. 4



                 Przyjeżdżając do Wiecznego Miasta nie poczułem się jak Russell Crowe. Nie byłem w Koloseum, ale widok oświetlonej areny daje dużo do myślenia. To co łączy filmowego Maximusa z Taizé to prawda o wolności. Jest to jedna z podstawowych potrzeb człowieka. Dążymy do niej, a dla wielu jest nieosiągalnym marzeniem. A co mnie łączy z gladiatorem? Na pewno nie muskuły. Raczej moja ulubiona cecha, że nawet po największym upadku staram się wstać.


                Chciałem rozpocząć od elementu Włoch, którego nie poruszyłem. Mianowicie chodzi o zabytki. Rzym to miasto wspomnień. Przepełnione kulturą. Mieliśmy okazję być w czterech bazylikach większych, Kaplicy Sykstyńskiej, Muzeach Watykańskich, Katakumbach św. Kaliksta, w wielu kościołach i bazylikach. Dla mnie szczególna była bazylika św. Sebastiana. Mniej istotne jest to, że tamtejszy proboszcz jest fanem muzyki gospel, która cichutko wybrzmiewała w środku. Bardziej w pustej bazylice dostąpiłem szczególnej łaski. Ale to wydarzenie zachowam dla siebie. Widzieliśmy również Koloseum, Forum Romanum, Zatybrze, Fontannę di Trevi, Wyspę Tyberyńską, Plac Hiszpański. Więcej już nie pamiętam, a wymieniam te miejsca, żeby potwierdzić, że marzenia się spełniają.

                Ostatnio jednak skończyłem na malutkim państwie - Watykanie. Właśnie tam czekaliśmy niecierpliwie na  spotkanie, które odbyło się 29 grudnia. Już chyba po godzinie 15 przyszliśmy na plac św. Piotra. Po odstaniu swojego, udało nam się zając miejsce w pierwszym sektorze dla „ludu”. Oczywiście było w nim kilka tysięcy ludzi. Skupmy się jednak na momencie centralnym.  Widok na żywo papieża jest bezcennym doświadczeniem. Właściwie można powiedzieć, że widzieliśmy go tylko w papamobile, a w trakcie modlitwy przypominał bardziej dużą białą kropkę. Powiedzcie to teraz 40 tysiącom młodych ludzi, którzy byli wtedy na placu.


                 Doskonale pamiętam moment, gdy Ojciec Święty przejeżdżał obok nas. Wchodząc na plac dostaliśmy wszyscy lampiony. Mieliśmy też miejsca siedzące. Czas mijał. Na koniec doszło do tego spotkania. Brat Adam mówił, ze spokojem, że przyjedzie, pomodli się i odjedzie. Jednak pierwszy stawał na krześle i machał lampionem, pozdrawiając papieża. Przyznaje się byłem drugi, zaraz za nim. Co więc sprawia, że Benedykt XVI przyciąga młodych? Do kogo mają się zwrócić owce jak nie do pasterza. Uśmiech dziecka na naszych twarzach to oczywiście oznaka radości, ale również bezpieczeństwa i wiary. To ostatnie było szczególnie ważne. Modlitwa ekumeniczna i adoracja Boga przez symbol światła. Ważny to moment, gdy stolica na kilka minut umilkła. Rzym ucichł. Liczyła się tylko ta chwila.


                 Niestety nie byliśmy na obiedzie u Benedykta XVI. Jednak moi koledzy mówili, że była szansa iść na pizzę z kieleckim biskupem Kazimierzem Gurdą. Wystarczyło go spotkać i powiedzieć, że jest się z Kielc. Im się udało. Dziękuję biskupowi w ich imieniu za jedzenie. W moim, że w ważnych momentach pielgrzymuje z młodzieżą. Jak już weszliśmy na temat jedzenia to chcę napisać świadectwo. 


                Mógłbym jeść pastę codziennie. Co drugi dzień pizzę, a wszystko popijać kieliszkiem wina. Trzeba chociaż raz spróbować jedzenia we Włoszech. Prostota przede wszystkim. Właśnie tak działała nasza ulubiona knajpka. 10 minut od naszej stacji metra - Marconi. Pracował tam imigrant z Egiptu. Dostał tam łatkę - Bruno Mars, bo go bardzo przypominał. Dzięki nam nauczył się parzyć herbatę, bo na południu to omijany napój. Właśnie w tym barze nawiązała się polsko-wietnamska przyjaźń. Wietnamczyk, który emigrował do Niemiec, miał na imię Ti. Fonetycznie go zapamiętaliśmy, bo sam chyba mówił - „że jak herbata”. Potwierdzając naszą nową znajomość zabraliśmy go do Asyżu. To był nasz ostatni dłuższy przystanek.


                 Po raz drugi odwiedziłem rodzinną miejscowość św. Franciszka. Ze spokojem na nowo odkrywałem przemierzone szlaki. Mieliśmy do dyspozycji tylko jeden dzień na poznanie tego kluczowego punktu Umbrii. We wrześniu tamtego roku czas był wydłużony do tygodnia. Najlepiej wyraził to jeden z naszych księży - „Zobaczyć Asyż i umrzeć”. Pokazuje to, że trzeba to miejsce zobaczyć na własne oczy. Bazylika św. Franciszka, bazylika św. Klary, rodzinne domy naszej „pary”, katedra św. Rufina, kościół św. Damiana, zamek Rocca Maggiore... wymieniać można długo. Wszystko zwiedza się podczas dłuższego spacerku. Wszystko oświetlone przepięknym słońcem.I jeszcze ten zachód słońca na początku stycznia. Bezcenne. Może warto spisać dokładniej te wspomnienia.


                Myślę, że tyle na ten moment wystarczy. W zapowiedziach miałem jeszcze napisać o pięknie Hiszpanek. Więc teraz napisałem. Ale dyplomatycznie dopowiadam, że najpiękniejsze są Polki. Do podsumowania czterech części świadectwa wystarczą tylko dwa słowa - było warto. Mam nadzieję, że nakreśliłem jak wyglądają Europejskie Spotkanie Młodych. A bardziej jak ja je przeżyłem. Pozostaje mi czekać na spotkanie z braćmi za rok w Strasburgu. Może też z wami. Z Tobą.

PS Wszystkie zdjęcia z cyklu  Taizé Roma pochodzą od Radka Czajora, Daniela Mazura i DA FRAncesco. Dziękuję szczególnie jednak wam, że czytaliście te wspomnienia z Rzymu. Dla mnie to była frajda podzielić się tym. Mam nadzieję, że dla was też.