wtorek, 26 marca 2013

Boży rytm E04

Mamy wielki tydzień. Czas przygotowania do tych najważniejszych świąt.


Jest to też czas mówiący o upadkach. Różnych upadkach. Głownie o naszych upadkach. Nie koniecznie chodzi mi tu o tradycyjną glebę na lodzie (nie spodziewałbym się aktualności tych słów pod koniec marca ;p), ale o upadkach życiowych. Ludzkich upadkach, czytaj grzechu. Bo ileż takich gleb mamy na swojej drodze. Mnóstwo. Mogę się pokusić o stwierdzenie, że jak nie ma tygodnia bez gleby to jest coś dziwnego. Nieraz jest to tylko lekkie stłuczenie tyłka, a nieraz jest to takie uderzenie, że jeszcze z parę lat nam dzwoni w głowie. Mogę was zapewnić, że do śmierci się to nie zmieni. Tacy  już jesteśmy. A kto próbuje być idealny i myśli, że mu się uda jest głupi. Ktoś powie - to marny nasz los.

Nie do końca. Właśnie tu przychodzi nam na pomoc Bóg. Wielki tydzień, jego koniec konkretnie, jest kulminacją tej pomocy. Oto stworzyciel w ludzkim ciele bierze drewnianą belkę i idzie umrzeć za nas na górze. Mało tego pozwala się nam sponiewierać, skopać, pobić, wyszydzić etc. I taki dojechany upada pod  belką jak my. Trzy razy podczas drogi na śmierć i raz na szczycie konkretnie upada, czytaj umiera. Koniec? Nie początek! Powstaje z upadku. Z martwych powstaje.

Teraz przeżywszy na własnej skórze każdą nasza glebę, posiadając doświadczenie i moc, podaje nam rękę jak leżymy na ziemi, pływając we własnym bagnie. Coś o tym wiem. Jestem alkoholikiem i wiem co to upadek. Wiem też jak nie walczyłem tylko pikowałem w dół jak Ikar, czekając na taflę morza, o którą miałem się rozbić. Wiem też jak powstawać, gdy On podał mi rękę. Wiem też, że każdy upadek, porażka jest nawozem sukcesu. Cegiełką, którą stawiamy w budowaniu podstaw do ostatniego powstania. Z martwych powstanie.

Padłeś? Postań!
5!
Wieczny