Mamy wielki tydzień. Czas przygotowania do tych
najważniejszych świąt.
Jest to też czas mówiący o upadkach. Różnych upadkach.
Głownie o naszych upadkach. Nie koniecznie chodzi mi tu o tradycyjną glebę na
lodzie (nie spodziewałbym się aktualności tych słów pod koniec marca ;p), ale o
upadkach życiowych. Ludzkich upadkach, czytaj grzechu. Bo ileż takich gleb mamy
na swojej drodze. Mnóstwo. Mogę się pokusić o stwierdzenie, że jak nie ma
tygodnia bez gleby to jest coś dziwnego. Nieraz jest to tylko lekkie stłuczenie
tyłka, a nieraz jest to takie uderzenie, że jeszcze z parę lat nam dzwoni w
głowie. Mogę was zapewnić, że do śmierci się to nie zmieni. Tacy już jesteśmy. A kto próbuje być idealny i myśli,
że mu się uda jest głupi. Ktoś powie - to marny nasz los.
Nie do końca. Właśnie tu przychodzi nam na pomoc Bóg. Wielki
tydzień, jego koniec konkretnie, jest kulminacją tej pomocy. Oto stworzyciel w
ludzkim ciele bierze drewnianą belkę i idzie umrzeć za nas na górze. Mało tego
pozwala się nam sponiewierać, skopać, pobić, wyszydzić etc. I taki dojechany
upada pod belką jak my. Trzy razy
podczas drogi na śmierć i raz na szczycie konkretnie upada, czytaj umiera.
Koniec? Nie początek! Powstaje z upadku. Z martwych powstaje.
Teraz przeżywszy na własnej skórze każdą nasza glebę,
posiadając doświadczenie i moc, podaje nam rękę jak leżymy na ziemi, pływając
we własnym bagnie. Coś o tym wiem. Jestem alkoholikiem i wiem co to upadek.
Wiem też jak nie walczyłem tylko pikowałem w dół jak Ikar, czekając na taflę
morza, o którą miałem się rozbić. Wiem też jak powstawać, gdy On podał mi rękę.
Wiem też, że każdy upadek, porażka jest nawozem sukcesu. Cegiełką, którą
stawiamy w budowaniu podstaw do ostatniego powstania. Z martwych powstanie.
Padłeś? Postań!
5!
Wieczny