Dzisiaj w kraju mamy już na pęczki kucharzy z różnych
kulinarnych show. Konkurencję na rynku gastronomicznym można porównać chyba tylko
do miejscowego bazaru. Gdzie tylko najgłośniejsza reklama wyróżni z kulinarnej
masy. Dlatego od prowadzącego programu kulinarnego, szczególnie w telewizji
śniadaniowej, wymaga się odpowiedniej aparycji, wiedzy i umiejętności. Jednak
nowa generacja szefów kuchni często nie potrafi zakotwiczyć się w branży,
skupiając się za bardzo na wszystkim, a nie na gotowaniu. Może warto powrócić
do naturalnej metody oceny kucharza - oceny smaku jego dań.
Pamiętam jak niedzielny seans telewizyjny mojej babci przeznaczony
był dla Roberta Makłowicza. Jego legendarny program składał się z dwóch części:
podróżniczej i kulinarnej. Obie świetnie się uzupełniały. Pan Robert z pasją godną
historyka opowiadał o odwiedzanych miejscach. Używał przy tym kwiecistego języka,
zaciągając przy tym charakterystycznie wyrazy. Nie przeszkadzała mu zupełnie
otwarta buzia, by w tym samym czasie korzystać z patelni, garnka i noża.
Gotowanie przed kamerą okazało się strzałem w dziesiątkę. Dzięki niemu
Makłowicz udowodnił, że może być przykładem dzisiejszego człowieka renesansu. Jego
osobowość stała się inspiracją do kabaretowych skeczów, parodii jego programu.
Bo jak nie parodiować jego innowacyjnego pomysłu na poprawienie naszej krajowej
sytuacji politycznej: „Mniej buraków w Sejmie, a więcej na stołach, a wszystko
będzie cacy”.
„Jeśli słyszę, że prawdziwy polski katolik w Wigilię
powinien się powstrzymać od spożywania napojów alkoholowych, to uważam to za
neopogaństwo. Bo narodziny Pana Jezusa to dla chrześcijanina jedno z
najbardziej doniosłych świąt, najlepszy moment, żeby właśnie napić się wina”.
Coś jest w tym stwierdzeniu Makłowicza. Zaznaczyłbym tylko, że chodzi o śródziemnomorskie
stosowanie tego trunku. Bo czy dla katolika może być lepszy moment na świętowanie
od narodzin i zmartwychwstania Jezusa? Wino było kiedyś podstawowym napojem
świata. Dzisiaj używa się go zazwyczaj podczas uroczystych momentów. Właśnie
ten trunek pasowałby doskonale do przyjęcia jakie sprawili nam Brazylijczycy 14
lipca.
Z uśmiechem na twarzy i nowymi siłami wstaliśmy z rodzinnych
łóżek. Po śniadaniu udaliśmy się do przykościelnej sali, gdzie
przygotowywaliśmy się do Eucharystii w trzech językach: portugalskim, polskim
oraz łacińskim. O godz. 10:30 rozpoczęliśmy lingwistyczne skrzyżowanie naszych
kultur. Okazało się, że Msza pod przewodnictwem naszego księdza biskupa jest
duchowym momentem, który nie może dzielić, więcej - może łączyć dwa odległe
światy. Po Eucharystii zostaliśmy jeszcze na wspólne uwielbienie śpiewem w
obydwu językach. Intencja tego dnia powinna być następująca - o przełamanie
strachu. Bowiem nawzajem martwiliśmy się o to jak wypadniemy, jak zobaczy nas
ta druga strona.
W jadalni przy kościele czekał już na nas pierwszy prawdziwy
Brazylijski obiad. Nasi gospodarze spisali się na medal, bo przebili nasze syte
niedzielne dania. Tutejszą bazą żywieniową było mięso i ryż z czarną fasolą. Do
tego duże ilości warzyw, głównie pomidory i cebula. Deserem mogliśmy odkrywać nowe
smaki znanych i nie znanych owoców: bananów, pomarańczy, papai, caramboli. Do
obiadu obowiązkowo zostaliśmy poczęstowani tradycyjnym gazowanym napojem - Guaraná
Antarctica. Zdziwienie na mojej twarzy wywołała tylna strona puszki, gdzie
umieszczone jest logo Coca-Coli. Warte podkreślenia, że jest to drugi najlepiej
sprzedający się napój w Brazylii (oczywiście po Coca-Coli). Wszystko przez to,
że koncernowe mocarstwo zmonopolizowało brazylijski rynek i nawet na butelce
wody może być jego szyld. Mój podziw dla marki uczciłem ekstraktami z guarany zawierającymi
kofeinę. Nie jestem fanem gazowanych bąbelków, ale moje kubki smakowe
zrozumiały dlaczego Brazylijczycy potrafią wypijać tutejszą ambrozję litrami.
Po obiedzie odbyło się dzielenie w małych grupach. Zastanawialiśmy
się podczas niego, czym tak naprawdę jest wspólnota. Bo czy naprawdę chodzi w
niej o wysiłki duszpasterskie, albo nawet o zawiązywanie szczerych przyjaźni?
Szczególnie dla ludzi mocno zaangażowanych w różnego rodzaju wspólnotach mogło
okazać się to szokiem. Informacja, że nie muszą cały czas organizować dla ludzi
duchowych atrakcji. Że o tym, czy jesteśmy wspólnotą nie decydują zawiązane
więzi. U księdza Carlo Marii Martina wyczytałem, że „wspólnota jest darem”. To
sposób bycia, współuczestnictwo, relacja pomiędzy Jezusem a jego uczniami.
Musimy zdać sobie wreszcie w Kościele sprawę, że powinniśmy zacząć od Boga.
Wtedy okaże się, że nie będziemy się wewnętrznie zamykać w „kółku wzajemnej
adoracji”. Podniesiemy oczy trochę wyżej i zaczniemy się dzielić sobą, swoją
wspólnotą z innymi.
Po południu odwiedziliśmy mieszkańców pobliskiego osiedla,
którzy bardzo serdecznie nas przywitali. Po wspólnej Koronce i śpiewie,
usłyszeliśmy kilka słów od gospodarza, który zajmował się tym miejscem.
Osiedlowa sala, w której odbywają się różne imprezy, w niedzielę przekształcała
się w osiedlowy kościół. Mogliśmy zobaczyć jak jeden duży drewniany prostokąt
można przekształcić w ołtarz, ambonę i wszystkie potrzebne przybory
liturgiczne. Uczucie jak podczas oglądania filmowych Transformersów. Gospodarz
przyznał, że odkąd mieszkańcy dowiedzieli się o naszym przyjeździe, co środę
spotykali się na modlitwie za naszą grupę i całe ŚDM.
Ponadto proboszcz goszczącej nas parafii - ks. Alceu
opowiedział nam o obecności Chrystusowców na terenie Kurytyby. Pokrótce
przytoczył historię tego zgromadzenia założonego przez kardynała Augusta
Hlonda. Początki zaczynają się niewinnie od 1932 r. Później mamy utratę całego
majątku w czasie II wojny światowej, jej odzyskanie i czasy dzisiejsze po ich siedzibę
w Poznaniu. Towarzystwo Chrystusowe liczy do 400 kapłanów. Ich celem jest
apostolstwo Kościoła i praca na rzecz Polaków mieszkających poza granicami
kraju. Okazuje się, że są oni wielkim wsparciem dla mieszkańców Kurytyby. Na
koniec spotkania mieszkańcy poczęstowali nas słodyczami. Tak dzień zatoczył
koło, podkreślając, że również droga do wspólnoty dąży przez żołądek.
Rysunek Martyna Czarny
PS Nawiązując do rysunku - co widzicie patrząc na rysunek zamkniętej osoby w butelce? Kogo może on oznaczać dzisiaj? Podziel się swoimi spostrzeżeniami w komentarzach, również na temat tekstu :p