sobota, 11 stycznia 2014

Daję na WOŚP... i na wszystko inne też

W 2011 r. Janusz Korwin-Mikke na swoim blogu napisał, że „dający złotówkę na WOŚP, dają ją w rzeczywistości na czołgi”. Na Facebooku powstały akcje zaczynające się od zwrotów "nie daję", "nie wspieram". Inni promują znak w postaci odwróconego serduszka. Wielu zarzuca, że noworoczna zbiórka promuje liberalno-lewicowe wartości. Ma wsparcie mediów nieporównywalne z innymi charytatywnymi projektami. Nie wszystkie zebrane pieniądze kieruje się na zapowiadany cel. Na koniec organizatorów sprzeciwu drażni sam twórca akcji. Na taką krytykę Jerzy Owsiak odpowiada każdemu „Psy szczekają, karawana jedzie dalej”. Szczekanie zostawmy dla mediów.

Pozostaje pytanie - czy wrzucić pieniądze do puszki? Jasne, że wrzucić. Chociażby dla przypomnienia sobie, co oznacza 5-literowy wyraz "pomoc". W porządku, ale może lepiej pomóc żebrakowi, którego codziennie mijamy pod sklepem. Jednak zaraz nasuwają się wątpliwości, czy nie jest on przypadkiem pijaczyną, który otrzymane złotówki przeznaczy na "gazowane" napoje. To może wybiorę już tych bardziej pewniejszych, jakąś akcję charytatywną, fundację , Caritas. Albo nie dam nic, bo tylu ludzi daje, a biedy na świecie nie ubywa. Jeżeli masz takie wątpliwości to znak, że w dziedzinie ludzkiej ofiarności po prostu się pogubiłeś. Gdzieś po drodze wszyscy zatraciliśmy umiejętność patrzenia sercem.

W kieszeni to ja trzymam węża...

Jeżeli podjęliśmy decyzję o wsparciu to zawsze pozostaje pytanie nr 2 - ile wrzucić? Z obowiązującej już w pierwszych wiekach Kościoła zasady, powinieneś przeznaczyć jedną trzecią swoich dochodów na ubogich. Ewentualnie zastosować się do starotestamentalnego wskazania o oddawaniu jednej dziesiątej majątku na Kościół i ubogich. Okazuje się, że ta druga metoda może być bardzo skuteczna również i dzisiaj. Uczestnicząc w Tygodniu Misyjnym, poprzedzającym Światowe Dni Młodzieży w Rio de Janeiro, doświadczyłem tej pomocy na własnych oczach. W Brazylii nie ma uwielbianej przez polaków duszpasterskiej "kolędy". Podczas niedzielnych Mszy przed ołtarzem ustawiona jest taca, podchodzący do niej dają tyle samo co u nas. Przede wszystkim Kościół wspierany jest przez ofiarność ludzi i comiesięczną dziesięcinę. Zakupione z tych pieniędzy paczki zawoziliśmy do potrzebujących z naszej parafii w Kurytybie. Uśmiech mieszkającego w garażu dziadka, pewnej staruszki na wózku noszę z sobą do dzisiaj. Najbardziej cieszy fakt, że akcja nie miała pokazać Polkom jacy to dobrzy są ci Brazylijczycy. Comiesięczna dziesięcina jest wspaniałą pamiątką. Przypomnieniem, że tego co teraz mamy nie będziemy mieć na zawsze.

Świetnie, ale powiedzmy, że jesteś studentem. Załóżmy, że uczysz się świetnie. Ze stypendiów wpływa ci co miesiąc na konto na przykład 1500 zł. Według pierwszej wskazówki powinieneś oddać z tego 500 zł ubogim. Mniej restrykcyjna wersja zakłada 150 zł. Zastanówmy się, czym jest przy tych kwotach wrzucone do puszki 10 zł? Nawet jeżeli otrzymujesz tylko socjalne 150 zł i plus 100 zł mieszkaniowego. W całości nie starcza ci na płatności za akademik. Twoim rodzicom nie wiedzie się najlepiej. Dodatkowo łapiesz pracę jako telemarketer. Ledwo wiążesz koniec z końcem. Masz czas? Daj czas.

Uważasz, że nie masz ani chwili wolnego, nawet przed sesją? Skończ z przeglądaniem demotów, oglądaniem Youtube'a, z siedzeniem na Facebooku. Okazuje się, że od razu masz dwie godziny więcej. Przeznacz je każdego dnia na coś ważniejszego. Niestety zdewaluowaliśmy znaczenie kościelnego słowa - jałmużna. Nie chodzi w nim o to, żeby dawać z tego co posiadasz. Masz dzielić się ze swojego niedostatku. Pamiętasz historię o ubogiej wdowie. Staruszka oddaje swoje dwa pieniążki, po czym nie ma już żadnego. Ciekawsze czemu miała ich aż dwa? Gdyby miała tylko jeden to nie miałaby wyboru. W świątyni musiała złożyć ofiarę. Mogła zachować jeden pieniążek dla siebie. Jednak wybrała dar pochodzący z miłości.

Biedny „niekościelny” czytelnik zapewne dostaje już spazmów od tej całej boskiej matematyki. Jałmużna to obok modlitwy i postu nierozerwalny filar chrześcijaństwa. Zły zrobił z jałmużny wydarzenie upokarzające biorcę, a wywyższające dającego. Ewangelia mówi wyraźnie, że gdy dajesz jałmużnę, nawet twoja lewa ręka ma nie wiedzieć, co czyni prawa (Mt 6, 3). Jezus mówiąc jałmużnę zawsze wskazywał na spotkanie z człowiekiem! W chrześcijaństwie nie chodzi o to, żeby zastanawiać się nad swoimi dotacjami. Nie musisz dawać dużo. Dawaj tak często, żeby twoja lewa ręka zdrętwiała, a prawa pogubiła się w rachunkach.

... ale nawet wąż pokazał w raju, że jest kreatywny

Chcesz pomagać? Masz czas? Daj czas. Masz krew? Oddaj krew. Uśmiechnij się, powiedz dobre słowo, podaj kubek wody. Rusz głową. Na ile sposobów się dzielisz, na tyle jesteś kreatywny. Dając jałmużnę musisz zaryzykować, ktoś po prostu może ci za pomoc podziękować. Gdzie można zaryzykować zmianę swojego patrzenia? Caritas, WOŚP, Szlachetna Paczka, regionalnego centrum wolontariatu, organizacje pozarządowe, duszpasterstwa, koła naukowe... propozycji jest setka. W Kielcach zorganizowaliśmy na przykład „S.O.S. dla Afryki”. Zaprosiliśmy ponad 10 kawiarni, w których każda złotówka wydana na cappuccino szła dla potrzebujących. Zbiórki pieniężne odbyły się w 10 parafiach w Kielcach, a w każdej słowo głoszone przez innego misjonarza. Weekendową akcję uwieńczył „happening” na Placu Artystów, z koncertem Maleo Reggae Rockers. Czyli da się robić akcje na wielką skalę, nawet w mniejszych miejscowościach. Pytanie - czemu nie można przenieść tego na naszą codzienność?

Wszystko zaczyna się od nas, od naszych relacji z ludźmi, z Bogiem. Bo jak Bóg widzi ten świat? Spogląda na niego przez nasze ręce, oczy i uszy. To my jesteśmy Jego receptorami. Nawet więcej, przez nas może na ten świat oddziaływać. Dając coś drugiemu człowiekowi, działasz w Jego imieniu. Bóg jest tak samo w tobie, jak w drugim człowieku. W Dziejach Apostolskich św. Piotr uzdrawia niewidomego, mówiąc mu: „Nie mam srebra ani złota, ale co mam, to ci daję". Najważniejszym darem nie są pieniądze. Gdyby Piotr dałby temu człowiekowi złoto to być może pozostałby on ślepy aż do śmierci.

Jako pointa ostatnie słowo od którego uciekamy - wolontariusz. „Spraw, aby ludzie po spotkaniu z tobą odchodzili, choć trochę szczęśliwsi”. Te słowa Matki Teresy z Kalkuty spokojnie mogłyby być narodowym hasłem wolontariatu. W kraju dominuje stereotypowe myślenie o wolontariuszach, że jest to „robienie za darmo”. To teraz zapytam się ciebie - dlaczego pomagasz na przykład swoim rodzicom przy kupowaniu zakupów? Przecież nie dla tego, że ci za to płacą. Jezus nie zwracał uwagi czy pomoże swojej Matce, celnikowi, czy prostytutce. Jedna ze wspólnot w Krakowie opiekuje się starszą panią. Kupują jej zakupy, posprzątają, rozmawiają. Robiąc to z miłości i troski. To jest prawdziwa pomoc. Bycie przy drugiej osobie.