Do dnia wyjazdu moje przygody autostopowe kończyły się na
pokonaniu odcinka 64 km z Kielc do Opatowa. Na marginesie przejazd tą trasą,
którą normalnie pokonuje się autem w maks godzinę, zajął wtedy 4 godziny. Średnio
jedna przypadała na każdego kierowcę, który się nade mną zlitował w środku nocy.
Dlatego jako żółtodziób w jeżdżeniu stopem nie odważyłbym się na podróż do
Rzymu. Jednak cel był jeden - kanonizacja.
(Świadectwo z kanonizacji JXXIII i
JPII cz. 1)
W dniu wyjazdu (25.04.) miałem już wszystko przygotowane. Pieniądze na wyjazd już dawno wpłacone. Lekturka duchowa, mapo-przewodnik po Rzymie, prowiant. Spakowany w plecak górski ruszyłem na dworzec. Nie przeprowadzałem staruszki przez pasy. Nie zboczyłem z trasy w pogoni za uciekającym złodziejem. Po prostu wyszedłem za późno. Na stacji byłem 5 minut po czasie. Odwiedziłem wszystkie dworce w Kielcach. Po czym rozkład uświadomił mi, że najbliższy pociąg odjeżdża do Krakowa dopiero za dwie godziny. O godzinę za późno.
Dla jednych autostop to namiastka wolności, czy styl życia.
Dla drugich to jeden z przydrożnych znaków, na którego nawet nie zwracają uwagi.
Dla mnie był koniecznością. W planach było odwiedzenie koleżanki, która namówiła
mnie na pielgrzymkę. Zaplanowany był udział we Mszy św. w Będzinie. Plany
spaliły na panewce. Pozostało mi gnać na ul. Krakowską w Kielcach. Po 15
minutach machania rękami odwiedziłem stację benzynową. Kasjerkę zdziwiło moje
zamówienie - tektura i flamaster. Którymś z kolei pisakiem udało się stworzyć
duży napis KRAKÓW. Pokonałem jeszcze kilkaset metrów. Na wylotówce zacząłem się
ładnie uśmiechać. Dopiero po pół godzinie podchodów udało się przekonać
potencjalnego przewoźnika.
Dwa stopy
Szyba uchyliła się w skórzanym niemieckim aucie. Łukasz był przedstawicielem
handlowym, a może bardziej przedstawicielem medycznym. Zapytany o to, co mógłby
mi sprzedać, odpowiedział, że nic. Może gdybym był studentem medycyny to otrzymałbym
zniżkę na sprzęt. Jednak czas wykorzystaliśmy nie na naukę handlu a geografii.
Internet, tradycyjna mapa, CB radio, telefony do znajomych. Niestety najlepsze chęci
nie mogły wyeliminować powrotów w piątkowe popołudnie.
Próbowaliśmy ominąć korki północną obwodnicą Krakowa. Tutaj
odcinek remontów, tam jakieś zwężenie. Wspólnie spędzone dwie godziny dobiegały
końca. Decyzja - idę na bramki przed autostradą na Katowice. Wysiadłem przy
skręcie na Balice. Pieszo pokonałem jeszcze ponad pół kilometra. Nadjeżdżających
kierowców zapewne dziwił piechur idący w stronę autostrady. Nad głową trzymałem
tekturę ze skrótem napisanym długopisem. Miło zdziwił mnie stojący na poboczu
Van, którego nie zauważyłem. Zza szyby dobiegł głos: - wsiadaj, czekam na
ciebie.
Z Kornelią sobie ponarzekaliśmy. Kobieta zwiedziła w celach
zarobkowych pół Europy Zachodniej. Opowiadała o pracy w Niemczech, Włoszech,
Skandynawii. Porównywaliśmy infrastrukturę pomiędzy nami a naszymi sąsiadami. Z
zachwytem wspominała swój pierwszy raz na lotnisku we Frankfurcie. Po niecałej
godzince podziękowałem za drogę. Z uśmiechem życzyła mi powodzenia. Na
pożegnanie wskazała kierunek w którym jest Cieszyn. Nie uspokoiła mnie.
Jedna taksówka
Przeszedłem przez wiadukt na drugą stronę. Okazało się, że
jestem pod galerią Katowice 3 Stawy. W Będzinie właśnie skończyła się Msza.
Zadzwoniłem do organizatora pielgrzymki. Usłyszałem, że muszę się dostać na
przystanek oddalony od galerii o jakieś dwa kilometry. Pieszo zadanie prawie
nie wykonalne, bo otaczały mnie barierki mini-lotniska, salonu motoryzacyjnego
i autostrady. Żeby zdążyć zamówiłem taksówkę. Dostałem rabat za to, że moim
punktem docelowym był Rzym.
W pogoni za autokarem wylądowałem na drodze wylotowej do
Cieszyna. Za chwilę na przystanku wysiadła nieznajoma dwójka po fachu.
Autostopowicze zdradzili mi, że biorą udział w wyścigu z Olsztyna do Wisły. Od
rana złapali już 9 stopów. Zastanawiałem się jak oni to zrobili. Kolega, który
najdłuższą podróż odbył do Hiszpanii, udzielił mi paru rad. Na przystanek
podjechały dwa autokary. Usłyszałem życzenia o owocnym czasie. Odwdzięczyłem
się tym samym.
Do autokaru wsiadłem z uniesioną dłonią. 190 km, dwa stopy,
jedna taksówka. Stałem się lokalnym celebrytą. Szczególnie, że o przyjeździe
zdążyły już powstać legendy. Jeden z księży powtarzał, że autokar cały czas gonię
taksówką. Miałem się spóźnić z powodu przeprowadzania babci przez pasy. Później
samemu wkręcałem ludzi. Zgodnie ze stwierdzeniem Gandalfa, że każda dobra
historia zasługuje na ubarwienie.
Czekało na mnie miejsce w pierwszym rzędzie obok księdza.
Opowiedziałem skróconą wersję o przygodzie autostopowej. Później wziąłem
głęboki wdech. Spokojnie wpatrywałem się w drogę. Wreszcie uświadomiłem sobie
po co to wszystko. Chciałem być na placu św. Piotra w tak ważnym dniu dla
każdego Polaka. W tak ważnym dla mnie. Pomyślałem, że nawet gdybym nie dogonił
autokaru to pojechałbym do Rzymu stopem. Popełniłbym wtedy ogromny błąd. Kilkadziesiąt
kilometrów przez Wiecznym Miastem spotkaliśmy autostopowiczki z Warszawy.
Jechały już 3 dzień. One to dopiero musiały mieć wiarę.