wtorek, 29 kwietnia 2014

Autostopem do Rzymu

Do dnia wyjazdu moje przygody autostopowe kończyły się na pokonaniu odcinka 64 km z Kielc do Opatowa. Na marginesie przejazd tą trasą, którą normalnie pokonuje się autem w maks godzinę, zajął wtedy 4 godziny. Średnio jedna przypadała na każdego kierowcę, który się nade mną zlitował w środku nocy. Dlatego jako żółtodziób w jeżdżeniu stopem nie odważyłbym się na podróż do Rzymu. Jednak cel był jeden - kanonizacja.


(Świadectwo z kanonizacji JXXIII i JPII cz. 1)

W dniu wyjazdu (25.04.) miałem już wszystko przygotowane. Pieniądze na wyjazd już dawno wpłacone. Lekturka duchowa, mapo-przewodnik po Rzymie, prowiant. Spakowany w plecak górski ruszyłem na dworzec. Nie przeprowadzałem staruszki przez pasy. Nie zboczyłem z trasy w pogoni za uciekającym złodziejem. Po prostu wyszedłem za późno. Na stacji byłem 5 minut po czasie. Odwiedziłem wszystkie dworce w Kielcach. Po czym rozkład uświadomił mi, że najbliższy pociąg odjeżdża do Krakowa dopiero za dwie godziny. O godzinę za późno.

Dla jednych autostop to namiastka wolności, czy styl życia. Dla drugich to jeden z przydrożnych znaków, na którego nawet nie zwracają uwagi. Dla mnie był koniecznością. W planach było odwiedzenie koleżanki, która namówiła mnie na pielgrzymkę. Zaplanowany był udział we Mszy św. w Będzinie. Plany spaliły na panewce. Pozostało mi gnać na ul. Krakowską w Kielcach. Po 15 minutach machania rękami odwiedziłem stację benzynową. Kasjerkę zdziwiło moje zamówienie - tektura i flamaster. Którymś z kolei pisakiem udało się stworzyć duży napis KRAKÓW. Pokonałem jeszcze kilkaset metrów. Na wylotówce zacząłem się ładnie uśmiechać. Dopiero po pół godzinie podchodów udało się przekonać potencjalnego przewoźnika.

Dwa stopy

Szyba uchyliła się w skórzanym niemieckim aucie. Łukasz był przedstawicielem handlowym, a może bardziej przedstawicielem medycznym. Zapytany o to, co mógłby mi sprzedać, odpowiedział, że nic. Może gdybym był studentem medycyny to otrzymałbym zniżkę na sprzęt. Jednak czas wykorzystaliśmy nie na naukę handlu a geografii. Internet, tradycyjna mapa, CB radio, telefony do znajomych. Niestety najlepsze chęci nie mogły wyeliminować powrotów w piątkowe popołudnie.

Próbowaliśmy ominąć korki północną obwodnicą Krakowa. Tutaj odcinek remontów, tam jakieś zwężenie. Wspólnie spędzone dwie godziny dobiegały końca. Decyzja - idę na bramki przed autostradą na Katowice. Wysiadłem przy skręcie na Balice. Pieszo pokonałem jeszcze ponad pół kilometra. Nadjeżdżających kierowców zapewne dziwił piechur idący w stronę autostrady. Nad głową trzymałem tekturę ze skrótem napisanym długopisem. Miło zdziwił mnie stojący na poboczu Van, którego nie zauważyłem. Zza szyby dobiegł głos: - wsiadaj, czekam na ciebie.

Z Kornelią sobie ponarzekaliśmy. Kobieta zwiedziła w celach zarobkowych pół Europy Zachodniej. Opowiadała o pracy w Niemczech, Włoszech, Skandynawii. Porównywaliśmy infrastrukturę pomiędzy nami a naszymi sąsiadami. Z zachwytem wspominała swój pierwszy raz na lotnisku we Frankfurcie. Po niecałej godzince podziękowałem za drogę. Z uśmiechem życzyła mi powodzenia. Na pożegnanie wskazała kierunek w którym jest Cieszyn. Nie uspokoiła mnie.

Jedna taksówka

Przeszedłem przez wiadukt na drugą stronę. Okazało się, że jestem pod galerią Katowice 3 Stawy. W Będzinie właśnie skończyła się Msza. Zadzwoniłem do organizatora pielgrzymki. Usłyszałem, że muszę się dostać na przystanek oddalony od galerii o jakieś dwa kilometry. Pieszo zadanie prawie nie wykonalne, bo otaczały mnie barierki mini-lotniska, salonu motoryzacyjnego i autostrady. Żeby zdążyć zamówiłem taksówkę. Dostałem rabat za to, że moim punktem docelowym był Rzym.

W pogoni za autokarem wylądowałem na drodze wylotowej do Cieszyna. Za chwilę na przystanku wysiadła nieznajoma dwójka po fachu. Autostopowicze zdradzili mi, że biorą udział w wyścigu z Olsztyna do Wisły. Od rana złapali już 9 stopów. Zastanawiałem się jak oni to zrobili. Kolega, który najdłuższą podróż odbył do Hiszpanii, udzielił mi paru rad. Na przystanek podjechały dwa autokary. Usłyszałem życzenia o owocnym czasie. Odwdzięczyłem się tym samym.

Do autokaru wsiadłem z uniesioną dłonią. 190 km, dwa stopy, jedna taksówka. Stałem się lokalnym celebrytą. Szczególnie, że o przyjeździe zdążyły już powstać legendy. Jeden z księży powtarzał, że autokar cały czas gonię taksówką. Miałem się spóźnić z powodu przeprowadzania babci przez pasy. Później samemu wkręcałem ludzi. Zgodnie ze stwierdzeniem Gandalfa, że każda dobra historia zasługuje na ubarwienie.

Czekało na mnie miejsce w pierwszym rzędzie obok księdza. Opowiedziałem skróconą wersję o przygodzie autostopowej. Później wziąłem głęboki wdech. Spokojnie wpatrywałem się w drogę. Wreszcie uświadomiłem sobie po co to wszystko. Chciałem być na placu św. Piotra w tak ważnym dniu dla każdego Polaka. W tak ważnym dla mnie. Pomyślałem, że nawet gdybym nie dogonił autokaru to pojechałbym do Rzymu stopem. Popełniłbym wtedy ogromny błąd. Kilkadziesiąt kilometrów przez Wiecznym Miastem spotkaliśmy autostopowiczki z Warszawy. Jechały już 3 dzień. One to dopiero musiały mieć wiarę.