Zakopane nie potrzebuje igrzysk olimpijskich. Zimowa stolica Polski nie ma loga za 80 tys. złotych. Jej herbem jest krzyż górujący nad Giewontem. Górale z Podhala wiedzą, że sercem Zakopanego nie są Krupówki, Wielka Krokiew, czy nawet nowoczesny aqua park. Jednym z 7 polskich cudów świata jest Tatrzański Park Narodowy. Nasza narodowa perełka dzikiej wolności.
Niepozorny turnus dla ministrantów w Zakopanem. Wróciliśmy z niedługiego szlaku. Jeden z naszych opiekunów o. Ludwik, wiecznie uśmiechnięty franciszkanin, wymyślił popołudniowy film. Włączył rzutnik, zawołał chłopaków. Na zaproszenie większość podopiecznych odpowiedziała pobliskim boiskiem, część ucięła sobie drzemkę. Zaledwie jednostki zamieniły słoneczną pogodę na białą ścianę. Po kilkunastu minutach nikt nie byłby tak silny, żeby mnie od niej odciągnąć.
Magiczny autobus
Byłem wtedy w liceum. Tytułowy bohater Wszystko za życie właśnie skończył szkołę średnią. Rodzice chcieli, żeby studiował prawo na Harvardzie. Jednak Christopher McCandless wybrał marzenie o zdobyciu Alaski. Nie dając nikomu znać porzucił świat materialny i normy społeczne. Autostopem przemierza Amerykę „bez telefonu, bez basenu, bez zwierzaka czy papierosów”. Pozorną naiwnością odciska swoje piętno na spotkanych osobach. Patrząc na niego prawie nie oddychaliśmy.
Bohater zamieszkał w końcu na Alasce. Jego domem stał się magiczny wrak autobusu, namiastka zewnętrznego świata. Próbował żyć w harmonii z naturą. Wiedzę na temat przyrody czerpał ze znalezionych książek. Zdobywał pożywienie. Próbował okiełznać dzicze. Coś co naszym przodków wychodziło naturalnie, jemu przypadało z ogromnym trudem. Dla jednych być może po prostu uciekł od wszystkiego. Dla mnie wybrał wolność.
Nasze twarze przypominały marmurowe posągi. Na Chrisa patrzyłem z podziwem. Idealista? Marzyciel? Zdobywca? Jednostka, samotnik. Bo dopiero w dziczy zdał sobie sprawę, jaka jest recepta na szczęście: Hapiness is real when shared. (Prawdziwe szczęście jest wtedy, gdy się nim dzielisz). Wszystko do czego dążył było całkowitym przeciwieństwem tego, czego chciał naprawdę. Na koniec dowiadujemy się, że jego historia wydarzyła się naprawdę. Wtedy jeszcze nie dorosłem do płaczu. Powiedzmy, że coś mi wpadło do oka.
Dla mnie Tatry są takim miejscem paradoksów. Miejscem, gdzie chciałbym się odciąć od wszystkiego. Poczuć się niesamowicie wolnym, bez pisania, internetu, znajomych. Jednak jeszcze nigdy nie pojechałem tam sam. Jak nie ministranci, to osoby z duszpasterstwa. Jak nie rodzina, to znajomi. Dopiero z drugą osobą dostrzegam istotę gór. Wchodząc na szczyt dokładniej widzę, co znajduje się pod nim.
Polski olbrzym
Góry poznaje się dopiero po kilku godzinach wędrówki. Kiedy to z przyklejoną od potu do ciała koszulką można spojrzeć w dół. Bezcenne są widoki ze szczytów. Zapominamy wtedy o głodzie i zmęczeniu. Ważna jest tylko cisza, którą przełamuje królujący nad wzniesieniami wiatr. Wpatrywanie się w zielone serce kolosa daje do myślenia. Na jego tle mizernie wygląda kropka, którą jesteśmy z lotu ptaka.
Tatry dla Polski to olbrzym. Dokładniej to nie tylko dla nas, bo znacząca część 785 km² znajduje się na terytorium Słowacji (77,7%). Nasi południowi sąsiedzi dzierżą również najwyższy szczyt gór - Gerlach (2655 m n.p.m.). Nawet Rysami musieliśmy się z nimi podzielić. Te wyższe o 4m przypadły Słowacji. Nam pozostało się cieszyć z wysokości wbijanej na lekcjach geografii - 2499 m n.p.m. Wymienione szczyty należą do wielkiej korony Tatr, czyli 14 szczytów powyżej 8 000 stóp. Z uśmiechem przyrównywanej do 14 ośmiotysięczników Himalajów.
Na szczęście liczby nie oddadzą nigdy piękna Tatr. Spokojne doliny idealnie nadające się do pieszych wędrówek. Podziwiane z wierchów niżej położone lasy, hale i turnie. Pozostałości po lodowcach, czyli stawy i jeziora. Jaskinie zbudowane ze skał osadowych. Ogrom tego bogactwa natury można by tylko wpisać na czele listy rzeczy do zrobienia w swoim życiu. Cel kryłby się pod hasłem - „zobaczyć coś majestatycznego”.
Peryskop: 2000 metrów nad ziemią... o Tatrach i duszpasterskim wyjeździe
Zdjęcie Adama Brzozy.