niedziela, 1 czerwca 2014

Nie wierzę w takiego Jezusa


Zbliża się sesja. Przed nią co gorsza setki zaliczeń, kolokwiów, projektów. Pomysłów na odłożenie książek na bok jest wiele, niektóre są wyrafinowane jak gra w teatrze, inne banalne jak przewijanie internetu. Coroczny okres, podczas którego odkrywam jedno - nie wierzę w Jezusa.



„Syn Boży” to produkcja twórców bijącego rekordy popularności w Stanach serialu „Biblia”. Jedna z pierwszych scen filmu pokazuje powołanie św. Piotra. Jezus zanurzony po szyję w wodzie idzie w stronę łodzi. Pokonuje kilka metrów. Uśmiecha się. Oznajmia, że z Piotrem płyną na ryby. Następnie w patetycznym tonie mówi: - Piotrze, daj mi godzinę, a dam ci całe nowe życie. Środek historii znamy z Ewangelii. Po masowym połowie ryb, po wezwaniu „pójdź za mną”, Piotr pyta: - Co my teraz zrobimy? Na to Jezus odwraca głowę i zwraca się przed siebie: - Zmienimy świat. Masz kilka minut? Pozwól, że zmienię twoje życie.

Jezus jako teatralna kukła

Obejrzałem ostatnio dostępne odcinki pierwszej polskiej edycji „Hell's Kitchen”. W skrócie - mieszanka reality show, przeklinania, charyzmy i szczypty gotowania. Wszyscy uczestnicy programu byli wpatrzeni jak w obrazek w szefa Wojciecha Modesta Amaro. Najbardziej spodobał się najmłodszej uczestniczce. Licealistka porównała go nawet do Boga. Kilka odcinków później po napiętej sytuacji w kuchni powiedziała: - „Gdybym wierzyła w Boga, pewnie zaczęłabym się modlić”. Prosiłaby, żeby to telewizyjne piekiełko się skończyło? Piekło jest zupełnie gdzie indziej.

Również wierzący często traktują Boga jak dżina spełniającego życzenia. Modlitwę traktują jak lampę. W chwilach trudności i cierpień potrafimy przyjść do kościoła. Pogłaszczemy wtedy tabernakulum synonimami słowa proszę. W codziennych westchnieniach na połysk wymienimy godzinną listę naszych potrzeb. Wieczorem przetrzemy nasze sumienie. Nawet podziękujemy, ale tylko za spełnione życzenia. Na koniec przypomnimy Bogu o zaległościach. Ale co zrobimy jak dżin przestanie wychodzić z lampy? Zaciśniemy zęby... dodając, żeby przynajmniej sąsiad miał od nas gorzej.

Jak głaskanie dżina zawiedzie to zawsze możemy przyjąć postawę oskarżonego. Bogu pozostaje wtedy rola bezwzględnego sędziego. Ucharakteryzowanego na poczciwego staruszka, ewentualnie na greckiego Zeusa. Rzucamy w niego obelgami. Krzyczymy w niebo głosy. Wołamy, że to przecież niesprawiedliwe. Bo jeżeli „za dobre wynagradzasz, a za złe każesz”. Później dochodzimy, że może coś tam i przeskrobaliśmy. Zmieniamy ton. Przepraszamy. Dodajemy, że i tak nam nie przebaczysz.

Później coś przeczytamy na jakiejś stronie. Po piwku usłyszymy od kolegi jakąś teologiczną teorię. Dochodzimy do wniosku, że może i jakiś bóg stworzył ten świat. Jednak po spartaczeniu roboty poszedł na wieczny odpoczynek. Na niebiańskiej emeryturze nie obchodzi go los człowieka. Moja przyszłość jest mu obojętna. Podobno miał mnie stworzyć na swój obraz i podobieństwo. Dlatego teraz będę tak samo okropny jak On. Będę mieć w d**** drugiego człowieka.

Jedni traktują Boga jak stojącego z pałką policjanta, albo wystawiającego mandaty strażnika miejskiego. Krzyżują swoje złe wspomnienia nakładając na Jezusa maski poborcy podatkowego, komornika, urzędnika. Inni malują Jego obraz laurkami. Kochający rodzice, życiowy partner, radość dziecka, pomoc nieznajomego, uśmiechająca się w sklepie kasjerka. Jednak wszystkie przedstawione powyżej przykłady są tylko odpowiedzią na pytanie kim Bóg nie jest.

To kim jest Jezus?

Kilka dni temu wstąpiłem na modlitwę do kapucynów. Przeczytałem z pulpitu Słowo na dzisiejszy dzień. Jak apostołowie zastanawiałem się nad: „Jeszcze chwila, a nie będziecie Mnie oglądać, i znowu chwila, a ujrzycie Mnie” (J 16,16-20).  Ciekawe wyjaśnienie tego zdania było obok w medytacji. Jezusa traktujemy często jak wróżkę. Wróżbitę przepowiadającego nam przyszłość. Mentalistę doradzającego, czy w życiu mam pójść w lewo czy prawo. Magika tworzącego życiową iluzję. Pytaj tak, jakbyś radził się przyjaciela.

W ramach przedstawienia przed uwielbieniem na kieleckim rynku mam zagrać Jezusa. Oprócz brody kompletnie nie pasuję do tej roli. Codziennie widzę, że bliżej mi do Judasza niż do Jezusa. Ponieważ jesteśmy mistrzami świata w maskowaniu własnych grzechów, całkowicie podpisuję się pod słowami mojego katechety z liceum. Rozmowa w cztery oczy. Zdanie dotyczyło zakonników i księży. Jego słowa podniosę do każdego z nas: - Wszyscy jesteśmy dobrymi aktorami.

Do wymienienia ról, w które wcielamy Boga, zainspirował mnie scenariusz przedstawienia. W skrócie - na scenie zobaczymy osoby modlące się w kontrowersyjny sposób. Przed grą narrator przeczyta następujące słowa: - „A wy za kogo Mnie uważacie - to pytanie Chrystus zadaje każdemu z nas. On nie chce słyszeć od nas tego, co mówią o Nim inni. On chce wiedzieć, co ja o Nim sądzę. Jaki jest mój Chrystus? Za kogo Go uważam? Tylko proszę nie dawaj odpowiedzi z katechizmu. Niech odpowiedź popłynie z twojego życia”.

2 tys. lat temu ludzie uważali Jezusa najpierw jako nauczyciela, proroka, uzdrowiciela. Pod koniec Jego nauczania większość myślała, że będzie żydowskim królem. Miałby poprowadzić ludzi jako dowódca armii. Miałby pokonać Rzymian. Dopiero zapytani na uboczu uczniowie udzielili właściwej odpowiedzi. Piotr nazwał Jezusa: „Mesjaszem, Synem Boga żywego”. Najwyższa pora odciąć sznurki, którymi próbujemy sterować Jezusem. Przeciąć sznury, którymi steruje nami Szatan, świat, ja sam.

Dzisiaj nie wierzymy w Jezusa jako Syna Boga. Nie myślimy, że jest człowiekiem i Bogiem. Jeżeli jeszcze nie znalazłeś odpowiedzi na pytanie kim jest Jezus to nie jesteś chrześcijaninem.  Wiara zaczyna się tam gdzie wychodzisz ze swojej bezpiecznej łódki i zaczynasz chodzić po wodzie. Nie wierzysz, że możesz chodzić po wodzie? To znaczy, że nie wierzysz w prawdziwego Jezusa. 

Fragment zdjęcia z programs.wypr.org