Spowiedź to nie duchowy fast food. Sakramenty to nie Mcdrive
dla łaskawie podjeżdżających. Ksiądz to nie kasjerka rozdająca pokutę jak
numerki zamówień. Jedyne co łączy spowiedź z sieciami fast food to dostępność
przez 24 h.
W świetnej rozmowie dla miesięcznika „List” o. Tomasz
Grabowski i ks. Krzysztof Porosło odpowiadali na pytania związane z sakramentem
pojednania. Konkluzją wywiadu była wypowiedź tego drugiego - „Spowiedź nie jest
po to, żebyśmy się dobrze poczuli”. Doświadczenie podpowiada mi coś innego - po
spowiedzi zawsze czuje się lepiej. Ale racja - w sakramencie najważniejsza jest
relacja z Bogiem. Odpuszczenie grzechów odbudowuje tę więź. Zaś emocjonalne ciepełko
można traktować w kategoriach prezentu. Bo Ojciec wie, czego potrzebuje jego
dziecko.
Powiększony śmietnik?
Dlaczego nie fast food? Bo spowiedzią nie mamy się najeść.
Mamy być po niej wreszcie głodni. Pokuta i pojednanie oraz namaszczenie chorych
są sakramentami uzdrowienia. Jezus zaprasza do nich zagubionych, słabych i
chorych. Spowiedź ma nas uwolnić się od grzechu i umocnić w słabościach. Najeść
możemy się dopiero Chrystusem: „Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi,
nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie” (J 6,35).
Dlaczego nie Mcdrive? Bo do spowiedzi trzeba podejść. Wcale
nie dlatego, że w czasach Jezusa nie było samochodów. Do sakramentu trzeba się
przygotować. Należy pokonać swoje słabości. Zaufać siedzącemu po drugiej stronie
kapłanowi. Wyobrażasz sobie, że do spowiedzi podjeżdżasz nieumyty, godzinę się
zastanawiasz, po czym oznajmiasz, że nie masz kasy? W drodze do konfesjonału
musi być czas na skruchę.
Dlaczego nie kasjerka? Bo tak chciał Jezus. Ukazując się
apostołom w dniu Zmartwychwstania powiedział im: „Przyjmijcie Ducha Świętego. Tym,
którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone; którym zatrzymacie, są zatrzymane”
(J 20, 22a-23). Namaścił kapłana, żeby ten gdy tylko będzie chciał, mógł
wypowiedzieć słowa: „Ja odpuszczam tobie grzechy, w imię Ojca i Syna
i Ducha Świętego”.
Ostatnio w trakcie rozmowy przy akademikach usłyszałem od koleżanki:
- „Nie chodzę do spowiedzi. Załatwiam to bezpośrednio z Bogiem. Nie potrzebuję
pośredników!”. Bóg doskonale wie, że jesteśmy mistrzami niedomówień, zamiatania
pod dywan. Wypowiedzenie grzechów na głos grzechów, twarzą w twarz, jest
prawdziwym okazaniem skruchy. Kapłan jest nam potrzebny. Może pomóc nas wyprostować,
doradzić. Jednak clou sprawy jest odpuszczenie grzechów.
Załatwiaj sprawę!
Często chcę się poprawić, pracować nad sobą. Niekiedy moje
plany zachowują się jak otwierany pergamin. Wtedy sztuką jest wybrać z setki
pomysłów coś konkretnego. Innym razem już nie wytrzymuję. Odkładam wszystko na
bok i proszę o uzdrowienie. Jednak okazuje się, że zawsze do zagadnienia
podchodzę od tyłu. Najpierw ja chciałem coś zmienić. Później łaskawie do współpracy
zaprosiłem Boga. Ale porywam się z motyką na słońce. W ferworze walki zapominam
o podstawowej sprawie - spowiedzi.
Najlepsze felietony pisze samo życie. Podobnie było tym
razem. Pełno spraw na głowie. Nieogarnięcie zajęć. Kryzys. Zamiast zacząć od
wytrzymałości fundamentu to zastanawiałem się nad kolorem ścian w salonie. Nagle
olśnienie - spowiedź. Poszedłem do najbliższego kościoła. Kapucyńska świątynia
jest w ciągłej budowie. Obecnie na placu przed kościołem wykładana jest kostka
brukowa. Na środku placu pozostał niewykończony kwadrat. Ma go wypełnić znak
tau - symbol nowego życia. Bo często w układaniu puzzli naszego życia
zapominamy o najważniejszym elemencie - Bogu.
Do kaplicy Adoracji wziąłem Pismo Święte. W drodze myślałem
o tym, że jestem jak syn marnotrawny. Od Taty dostałem talenty, wychowanie,
kasę. W pewnym momencie powiedziałem pas. Zacząłem je marnować na prawo i lewo.
Po czym wracam jedynie ufajdany błotem. W kaplicy otworzyłem Biblię na
fragmencie o uzdrowieniu Łazarza. To już był ten stan, kiedy śmierdziałem trupem
po 4 dniach. Byłem zdumiony tym, co powiedziała Marta: „Tak, Panie! Ja mocno
wierzę, żeś Ty jest Mesjasz, Syn Boży, który miał przyjść na świat” (J 11,27).
To ja przychodzę z pretensjami, prośbami, obietnicami, a słyszę: „Ja mocno
wierzę”. Ja nie wierzyłem.
Po rachunku sumienia, żalu za grzechy i postanowieniu
poprawy przyszedł czas na wyznanie grzechów. Bez fajerwerków, świecidełek, duchowych
porad. Po męsku powiedziałem z czym nawaliłem. Otrzymałem krótką, męską
odpowiedź. Po czym zostałem na Mszy, przyjąłem Pana Jezusa. Poczułem się jakbym
zostawił plecak górski wypełniony kamieniami za sobą. Nie wiem, dlaczego akurat
ten sakrament jest tak wyjątkowy. Wiem natomiast, że doświadczam go zdecydowanie
za rzadko.
Wracając - olśnienie. Motto na nowe podejście do spowiedzi -
„zasada 24 godzin”. Zawsze duchowo nabałaganię. Później przez miesiąc potykam
się o rozrzucone zabawki. Życie byłoby o niebo prostsze, gdybym po grzechu
szybko zbierał się do spowiedzi. Dlatego chcę, żeby mój przyszły moralny kac
trwał do 24 godzin. Żebym z pojednaniem nie czekał, bo być może kiedyś się spóźnię. Czas wreszcie
załatwiać sprawę.