środa, 4 czerwca 2014

Zasada 24 godzin

Spowiedź to nie duchowy fast food. Sakramenty to nie Mcdrive dla łaskawie podjeżdżających. Ksiądz to nie kasjerka rozdająca pokutę jak numerki zamówień. Jedyne co łączy spowiedź z sieciami fast food to dostępność przez 24 h.



W świetnej rozmowie dla miesięcznika „List” o. Tomasz Grabowski i ks. Krzysztof Porosło odpowiadali na pytania związane z sakramentem pojednania. Konkluzją wywiadu była wypowiedź tego drugiego - „Spowiedź nie jest po to, żebyśmy się dobrze poczuli”. Doświadczenie podpowiada mi coś innego - po spowiedzi zawsze czuje się lepiej. Ale racja - w sakramencie najważniejsza jest relacja z Bogiem. Odpuszczenie grzechów odbudowuje tę więź. Zaś emocjonalne ciepełko można traktować w kategoriach prezentu. Bo Ojciec wie, czego potrzebuje jego dziecko.

Powiększony śmietnik?

Dlaczego nie fast food? Bo spowiedzią nie mamy się najeść. Mamy być po niej wreszcie głodni. Pokuta i pojednanie oraz namaszczenie chorych są sakramentami uzdrowienia. Jezus zaprasza do nich zagubionych, słabych i chorych. Spowiedź ma nas uwolnić się od grzechu i umocnić w słabościach. Najeść możemy się dopiero Chrystusem: „Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie” (J 6,35).

Dlaczego nie Mcdrive? Bo do spowiedzi trzeba podejść. Wcale nie dlatego, że w czasach Jezusa nie było samochodów. Do sakramentu trzeba się przygotować. Należy pokonać swoje słabości. Zaufać siedzącemu po drugiej stronie kapłanowi. Wyobrażasz sobie, że do spowiedzi podjeżdżasz nieumyty, godzinę się zastanawiasz, po czym oznajmiasz, że nie masz kasy? W drodze do konfesjonału musi być czas na skruchę.

Dlaczego nie kasjerka? Bo tak chciał Jezus. Ukazując się apostołom w dniu Zmartwychwstania powiedział im: „Przyjmijcie Ducha Świętego. Tym, którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone; którym zatrzymacie, są zatrzymane” (J 20, 22a-23). Namaścił kapłana, żeby ten gdy tylko będzie chciał, mógł wypowiedzieć słowa: „Ja odpuszczam tobie grzechy, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”.

Ostatnio w trakcie rozmowy przy akademikach usłyszałem od koleżanki: - „Nie chodzę do spowiedzi. Załatwiam to bezpośrednio z Bogiem. Nie potrzebuję pośredników!”. Bóg doskonale wie, że jesteśmy mistrzami niedomówień, zamiatania pod dywan. Wypowiedzenie grzechów na głos grzechów, twarzą w twarz, jest prawdziwym okazaniem skruchy. Kapłan jest nam potrzebny. Może pomóc nas wyprostować, doradzić. Jednak clou sprawy jest odpuszczenie grzechów. 

Załatwiaj sprawę!

Często chcę się poprawić, pracować nad sobą. Niekiedy moje plany zachowują się jak otwierany pergamin. Wtedy sztuką jest wybrać z setki pomysłów coś konkretnego. Innym razem już nie wytrzymuję. Odkładam wszystko na bok i proszę o uzdrowienie. Jednak okazuje się, że zawsze do zagadnienia podchodzę od tyłu. Najpierw ja chciałem coś zmienić. Później łaskawie do współpracy zaprosiłem Boga. Ale porywam się z motyką na słońce. W ferworze walki zapominam o podstawowej sprawie - spowiedzi.

Najlepsze felietony pisze samo życie. Podobnie było tym razem. Pełno spraw na głowie. Nieogarnięcie zajęć. Kryzys. Zamiast zacząć od wytrzymałości fundamentu to zastanawiałem się nad kolorem ścian w salonie. Nagle olśnienie - spowiedź. Poszedłem do najbliższego kościoła. Kapucyńska świątynia jest w ciągłej budowie. Obecnie na placu przed kościołem wykładana jest kostka brukowa. Na środku placu pozostał niewykończony kwadrat. Ma go wypełnić znak tau - symbol nowego życia. Bo często w układaniu puzzli naszego życia zapominamy o najważniejszym elemencie - Bogu.

Do kaplicy Adoracji wziąłem Pismo Święte. W drodze myślałem o tym, że jestem jak syn marnotrawny. Od Taty dostałem talenty, wychowanie, kasę. W pewnym momencie powiedziałem pas. Zacząłem je marnować na prawo i lewo. Po czym wracam jedynie ufajdany błotem. W kaplicy otworzyłem Biblię na fragmencie o uzdrowieniu Łazarza. To już był ten stan, kiedy śmierdziałem trupem po 4 dniach. Byłem zdumiony tym, co powiedziała Marta: „Tak, Panie! Ja mocno wierzę, żeś Ty jest Mesjasz, Syn Boży, który miał przyjść na świat” (J 11,27). To ja przychodzę z pretensjami, prośbami, obietnicami, a słyszę: „Ja mocno wierzę”. Ja nie wierzyłem.

Po rachunku sumienia, żalu za grzechy i postanowieniu poprawy przyszedł czas na wyznanie grzechów. Bez fajerwerków, świecidełek, duchowych porad. Po męsku powiedziałem z czym nawaliłem. Otrzymałem krótką, męską odpowiedź. Po czym zostałem na Mszy, przyjąłem Pana Jezusa. Poczułem się jakbym zostawił plecak górski wypełniony kamieniami za sobą. Nie wiem, dlaczego akurat ten sakrament jest tak wyjątkowy. Wiem natomiast, że doświadczam go zdecydowanie za rzadko.

Wracając - olśnienie. Motto na nowe podejście do spowiedzi - „zasada 24 godzin”. Zawsze duchowo nabałaganię. Później przez miesiąc potykam się o rozrzucone zabawki. Życie byłoby o niebo prostsze, gdybym po grzechu szybko zbierał się do spowiedzi. Dlatego chcę, żeby mój przyszły moralny kac trwał do 24 godzin. Żebym z pojednaniem nie czekał,  bo być może kiedyś się spóźnię. Czas wreszcie załatwiać sprawę.