wtorek, 12 sierpnia 2014

1609,34 metrów nadziei


Zielona Mila to nazwa więziennego korytarza. Zielona po kolorze szerokiego pasa. Mila po długości ostatniego odcinka pokonywanego przed śmiercią. Chyba tylko ja jeszcze tego nie wiedziałem. Nadrabiając filmowe zaległości okryłem się dziewiczym rumieńcem. Bo „Zielona Mila” to świetne streszczenie życia. Zielona, bo w każde wpisane jest nadzieja. Mila, bo życie często trwa dla nas zbyt krótko.


Po seansie ostatniej mili Coffeya, czarnoskórego olbrzyma o niewinnym sercu, myślałem tylko nad jednym. Czy dzisiaj potrafię uwierzyć w cud? Wszystko dlatego, że oblepiony mięśniami John posiadał dar. Potrafił uzdrawiać. Na początku wszyscy się go bali. Po chwili sam pokazał jak bardzo jest przestraszony. Przekonał do siebie więziennych klawiszów dzięki cudom. Mnie przekonał do siebie bijącą od niego dobrocią. Pozostawiając z pytaniem, czy dzisiaj potrafię wierzyć, że kogoś uzdrowię?

Efekty specjalne?

Jasne, że „Zielona Mila” to tylko (albo aż) film. Efekty dziejące się podczas cudów to wizja reżysera Franka Darabonta. Pomysł na cudotwórcę w więzieniu to proza Stephena Kinga. Ale każdy sposób jest dobry na uświadomienie sobie, że cuda są. Co więcej, nie dzieją się tylko od święta. Nie potrzebne im fajerwerki, pękanie żarówek, dziwne odgłosy. Jezus przemieniał wodę w wino, wyrzucał złe duchy, uzdrawiał. Nie chciał robić z tego obecnie popularnych show. Trochę inną strategię wybrał tylko dla najbliższych uczniów. Im najwcześniej chciał pokazać, że jest Synem Bożym.

Syn pewnego urzędnika zachorował. Strapiony ojciec usłyszał o Jezusie. Chciał poprosić o uzdrowienie. Znalazł cudotwórcę w Kanie Galilejskiej. Poprosił Jezusa, żeby przyszedł do jego umierającego syna. Na to usłyszał: „Jeżeli znaków i cudów nie zobaczycie, nie uwierzycie”. Jezus mówi te słowa jakby na odczep się. Z jednej strony nie docenia wiary pochodzącej z poszukiwania cudów. Z drugiej wie, że bez świadectwa, znaków czy cudów nie uwierzymy. Myślę, że widzi duże niebezpieczeństwo w traktowaniu Go jak automatu. Nawet jeden cud zobowiązuje cudotwórcę do popełnienia następnego. Ojciec chorego dziecka postępuje z troski. Pozornie nie ma w nim egoizmu. Ale nie wierzy ze względu na głoszoną naukę. Prawdziwa wiara nie oczekuje niczego od Boga, oczekuje wiele od siebie.

Co najczęściej łączy cuda Jezusa? Cichość, przyziemność, praktyczność. Przemiana wody w wino? Goście weselni pili najzwyklejszy trunek. Rozmnożenie chleba? Tłumy spożywały pokarm, który mógłby zostać przygotowany w każdym domu. Uzdrowienie teściowej Piotra? Gorączka spadła, teściowa odzyskała siły i mogła przygotować posiłek. Co do istoty nie ma nic nadzwyczajnego - produkcja wina, upieczenie chleba, zwalczenie infekcji. Jezus nie zrobił niczego, co by działało wbrew prawom natury. Wyjątkiem było pokonanie śmierci. Czy po tym cudzie potrzebujemy czegoś jeszcze?

Jestem egoistą. Nieraz zasypywałem niebiańską infolinię tonami połączeń. Uprawiałem duchową gimnastykę. Pielgrzymka do Częstochowy w takiej intencji. Modlitwa charyzmatyczna w tamtej. Msza o uzdrowienie w tej samej. Nie zliczę moich próśb. Jezus nie zmieni praw stworzonych przez Ojca tylko dlatego, że zachowuję się jak płaczący bachor. Jednak czy nadal chce mojej depresji, nałogów, porażek? Czy nie mógłby splunąć, zamieszać błota i zrobić
maseczki? Zaraz, zaraz... a może moje kryzysy mają być ewangelicznym błotem. Jeżeli już byłem na tyle głupi, żeby dłubać sobie w oku to może błoto pozwoli mi znowu widzieć.

Cudotwórca, czy cudak?

Jedno jest pewne - On już zrobił cud. Teraz pora na nas. Chrześcijanie nie mają czekać na cuda. Sami mają ich dokonywać. Nie mamy wypatrywać znaków z nieba. Nie mamy mnożyć modlitw o cuda. Wiara to decyzja. Działanie pochodzące z nauki Jezusa. Zasady są proste - naucz się kochać. Bądź szczęśliwy i przekazuj to szczęście na innych. Nie odwracaj wzroku od biedaka leżącego na ulicy. Bezinteresownie pomóż najbliższym. Przebacz tym, którzy cię skrzywdzili. Zacznij od prostych rzeczy.

Nie wierzysz w cuda? Czy cudem nie jest ojciec pracujący na dwa etaty. Czy cudem nie jest nastolatek mówiący nie narkotykom. Tak jak jezuita Wojciech Żmudziński „wierzę w cuda przyziemne, bardzo praktyczne, które smakują jak woda na pustyni i pachną jak chleb odjęty od ust, by inne usta mogły się nim rozkoszować”. Śmierć i Zmartwychwstanie przeżywamy podczas każdej Eucharystii. Jezus wybrał najprostszy pokarm do dzielenia się sobą. Do codzienności chleba została dodana niecodzienność zbawienia. Możemy karmić nią na co dzień.

Ale czy mogę uzdrawiać innych? Mogę. Ale to nie zależy tylko ode mnie. Gaszę zapał wszystkich huraoptymistycznych charyzmatyków. To co najczęściej mylnie określamy jako cud, nie jest kwintesencją łaski. Nie wiem dlaczego dzisiaj Jezus potrafi uzdrowić to dziecko, a tamtemu pozwoli umrzeć w cierpieniu. Wiem jednak, że dokonywanie cudów jest naszym zadaniem. Czasem najzwyklejszych jak bezinteresowne pożyczenie notatek. Czasem bardziej spektakularnych jak rozmnożenie tafelek czekolady w Afryce. Chcesz zobaczyć cud - bądź nim.

Na koniec wróćmy do początku. Zawsze możemy o cokolwiek prosić Boga (czy jest nam to potrzebne to inna kwestia). Jednak najlepiej robić to tak, jakbym się zwracał do przyjaciela. Nie owijam w bawełnę. Nie mówię o nieprawdziwych motywach. Może nawet zachowuje się prostolinijnie jak dziecko. Jakąś wskazówką mogą być słowa modlitwy Coffeya wypowiedziane tuż przed egzekucją. Zabrakło ich w filmie, są natomiast w książce. „Mały Jezu, łagodny i miły, módl się za mnie z całej siły, bądź moim oparciem, bądź moim przyjacielem, bądź ze mną do samego końca, Amen”.