Choroba to takie nawrócenie typu ściana. Biegasz,
załatwiasz, starasz się, a tu nagle łup! Leżysz, nie możesz wstać, ale myślami nadal
odhaczasz listę obowiązków. Na koniec akceptujesz, że od ściany można się tylko
odbić.
Listopad - ostatni dzwonek dla studenta na nadrobienie zaległości.
Postanowiłem, że nawet bez bilokacji zaczynam chodzić na wszystkie zajęcia.
Ogarnę dwa kierunki. Do tego codziennie będę pisać, będę spotykał się z ludźmi,
będę bossem. Ostatnio napisałem tekst na dziennikarskie źródła informacji.
Napisałem biznesplan na przedsiębiorczość. Dostałem notatki od koleżanki z
konstrukcji betonowych. Już zabierałem się do nauki na kolokwium. Wszystko
super!
W niedzielę czułem się świetnie. Wstałem w poniedziałek, ale
coś było nie tak. Bolała mnie głowa, miałem zaczerwienione gardło. W swojej
naiwności poszedłem na w-f. Wstałem we wtorek, ale długo nie wytrzymałem w
pozycji pionowej. Grawitacja jest nieubłagana dla moich wydzielin. Już
wysmarkałem tonę chusteczek, łzawią mi oczy, mam gorączkę. Odpuszczam...
Pierwsza faza terapii
Nie mam sił na nic. Ale nawet w łóżku nie potrafię, nic nie
robić. Wkurzony na wszystko, sięgnąłem po nową książkę Hołowni Holyfood. Czytam z niechęcią, bo pan
Szymon, jak sugeruje ostatnia strona, „wprowadzi mnie w tajniki duchowego
życia... przez kuchnię”. Ta, ledwo przełykam, a ten mi z jedzeniem wyskakuje. Ale
po lekturze jest lepiej. Świat się beze mnie nie zawali. Nie muszę wszystkiego
dopiąć na ostatni guzik. Nie muszę zmienić świata. Wystarczy, że trochę
popracuję nad sobą.
Niby nic się nie zmieniło. Jak wrócę do formy to będą mnie
otaczać ci sami ludzie. Problemy nie staną się mniejsze. Lęki nie znikną. Ale
Hołownia nauczył mnie, żebym zamienił słowo „proszę” na „dziękuję”.
Skorzystałem z jego duchowej diety. Zrobiłem eksperyment i na jeden dzień
zrezygnowałem ze słowa „proszę”. Na modlitwie zamiast wystawiać Panu Bogu
rachunek z kilkunastu intencji, zacząłem wewnętrznie sprzątać. Na koniec
podziękowałem za chorobę. Chyba przedłużę kurację na najbliższy miesiąc.
Cieknące smarki z nosa się znosi. Cytując Schmitta -
cierpienie duchowe się wybiera. Jako kurację wspomagającą zastosowałem
następujące pozycje. Puściłem sobie płytę Coldplay. Wziąłem do ręki książkę
Reginy Brett. Obejrzałem film Gwiazd
naszych wina. Otworzyłem chipsy. Przygotowałem chusteczki. Dzisiejszy obiad
jem z zamrażalki. Podziękowałem Bogu, że życie jest cudowne!
Dodatkowo koleżanka zadeklarowała, że mnie odwiedzi. Nie
straszne jej wirusy, bakterie i inne podarki, którymi mogę się z nią podzielić.
Przekonała mnie malinami. Nie wiem, czy pomagają na przeziębienie. Potraktuje
je jako mleczyk, ostatni w sezonie. I znowu jest za co. Dziękuję.