Nie ma opierdalania się! Rezygnujemy z jakichś tam
kanapeczek. Teraz to tylko stejki, suple i Rocket Fuele. Hardkorowo na 6:30 do
duchowej siłowni!
Z rozdziału I:
Przeżywamy modę na samorozwój. Niemalże każdy portal
internetowy podpowiada jak osiągnąć sukces. Na końcowych stronach tygodników
przeczytamy, jak się zmotywować. Półki uginają się od książek o coachingu.
Otoczenie sugeruje mi, że bez wybitnych osiągnięć, nie będę szczęśliwy.
Wśród znajomych obserwuję modę na bieganie. Koleżanki
opowiadają o nowych dietach, pięciu porcjach owoców, zbilansowanych posiłkach.
Koledzy chwalą się ilością wypoconego potu, powtórzonych ćwiczeń, zjedzonego
białka. Jedni uczą się trzeciego języka obcego. Inni zapisują się na kursy
podrywu. Wszystko szczegółowo rozpisane na etapy, daty, godziny. Tylko, czy
kluczem do szczęścia musi być dokładne zaplanowanie marzeń? U mnie zupełnie się
to nie sprawdziło. Może zabrakło mi popularnego coacha. A może autentycznego
wzorca.
Kiedyś po blogach krążył projekt o nazwie „Lista 100.”
Biorąc w nim udział, należało wypisać własną listę stu marzeń, pomysłów, celów.
Wszystko, co chcielibyśmy w życiu osiągnąć. Moda na samorealizację pchała
blogerów do listy wypchanej po brzegi. Marzenia często były naciągane, albo
wprost ściągnięte od innych. Bo przecież głupotą jest założenie, że dokładnie
wypełnimy STO punktów. Projekt był nierealny, bo do wypunktowania listy
potrzebowalibyśmy przynajmniej dwukrotnie dłuższego życia.
Czy pragnienie bycia idealnym, może uszczęśliwić? Czy
osiągnięcie marzeń na siłę, może dać poczucie spełnienia? Chciałbym jako
poczciwy staruszek radować się z tego, co w życiu zrobiłem. Natomiast nie
chciałbym się zasmucać, że jeszcze tylu celów nie zrealizowałem. Dlatego mówię
tak nauce optymalizacji podejmowania decyzji. Ale mówię nie choremu zarządzaniu
życiem, gdzie mam nawet do notatnika wpisaną godzinę korzystania z kibla.
Bo co, jesteś warty tyle, ile zrobiłeś? Liczy się tylko to,
jakie masz wykształcenie? Jesteś wart tyle, ile twój ostatni tekst? Gówno
prawda! Jesteś wart tyle, ile jesteś.
Ile jesteś człowiekiem? Ile jesteś sobą? Ile razy w życiu dałeś coś od siebie?
PS: Dzięki, że
możemy razem wyciskać sztangi. Jeżeli zjadłeś stejka to możesz
podzielić się budowaniem duchowej masy gdziekolwiek :P