wtorek, 16 grudnia 2014

W pogoni za Rzymem

Do autokaru wsiadłem z uniesioną dłonią. 190 km, dwa stopy, jedna taksówka. Opowiadając po raz 4 tę historię, wkręcałem ludzi. Zgodnie ze stwierdzeniem Gandalfa, że każda dobra historia zasługuje na jej ubarwienie. Następna opowieść o Rzymie.



Z rozdziału II:

Do dnia wyjazdu moje autostopowe przygody kończyły się na pokonaniu odcinka 64 km z Kielc do Opatowa. Dlatego jako żółtodziób w jeżdżeniu stopem nie odważyłbym się na podróż do Rzymu. Jednak cel był jeden ­ kanonizacja. 

Dla jednych autostop to namiastka wolności, czy styl życia. Dla drugich to jeden z przydrożnych znaków, na którego nawet nie zwracają uwagi. Dla mnie był koniecznością. Za kilka godzin miałem być w Będzinie na Śląsku. Nie przeprowadzałem staruszki przez pasy. Nie zboczyłem z trasy w pogoni za uciekającym złodziejem. Po prostu wyszedłem za późno. Na stacji byłem 5 minut po czasie. Pozostało mi gnać na ul. Krakowską w Kielcach. Po 15 minutach machania rękami odwiedziłem stację benzynową. Kasjerkę zdziwiło moje zamówienie – tektura i flamaster. Którymś z kolei pisakiem udało się stworzyć duży napis KRAKÓW.

Z Łukaszem, przedstawicielem medycznym, próbowaliśmy ominąć korki północną obwodnicą Krakowa. Decyzja – idę na bramki przed autostradą do Katowic. Wysiadłem przy skręcie na Balice. Pieszo pokonałem jeszcze ponad pół kilometra. Miło zdziwił mnie stojący na poboczu Van. Nawet nie zauważyłem, kiedy zjechał na pobocze. Zza szyby dobiegł głos: – wsiadaj, czekam na ciebie.

Z Kornelią, która zwiedziła w celach zarobkowych pół Europy Zachodniej, trochę sobie ponarzekaliśmy. Po niecałej godzince w Katowicach podziękowałem za drogę. Nie za bardzo znała topografię stolicy Śląska. Uśmiechnęła się i wskazała kierunek gdzie prawdopodobnie jest Cieszyn. Przeszedłem przez wiadukt na drugą stronę. Okazało się, że jestem pod galerią Katowice 3 Stawy.

Pan Bóg chyba chciał, żebym 27.04.2014 r. był na placu św. Piotra. Mimo to byłem oporny. Główna wymówka dotyczyła finansów, bo kwoty wyjazdów dochodziły do 2 tys. Za chwilę znalazła się oferta za ćwiartkę tej ceny. Miałem tylko zadzwonić. Zwlekałem 2 tygodnie. Ponaglony dowiedziałem się, że prawdopodobnie nie ma już miejsc. Przypadł mi ostatni fotel. Pielgrzymkę uwieńczyłem wejściem tylnymi drzwiami na plac św. Piotra. Wiem, mam więcej szczęścia niż rozumu.

W nocy wreszcie była chwila spokoju. Przed snem wpatrywałem w oświetloną trasę. Pomyślałem, że nawet gdybym nie dogonił autokaru to pojechałbym do Rzymu stopem. Popełniłbym wtedy ogromny błąd. Kilkadziesiąt kilometrów przez Wiecznym Miastem spotkaliśmy autostopowiczki z Warszawy. Jechały już 3 dzień. One to dopiero musiały mieć wiarę.

Podsumowując moje autostopowe voyage, porównałbym je do prawdziwego znaczenia wolności. Z jednej strony robić, co zechcesz. Możesz pojechać do wielu miejsc, wieloma drogami, wybierając jak wiele czasu na niej poświęcisz. Opuszczasz znane środowisko, znajomych, obowiązki. Jesteś „od” świata. Z drugiej strony nie wiesz, czy w ogóle dojedziesz, jak dużo czasu zajmie podróż. Poznajesz nieznane twarze, dużo rozmawiasz, poznajesz siebie. Jesteś „dla” ludzi.