Do autokaru wsiadłem z uniesioną dłonią. 190 km, dwa stopy,
jedna taksówka. Opowiadając po raz 4 tę historię, wkręcałem ludzi. Zgodnie ze
stwierdzeniem Gandalfa, że każda dobra historia zasługuje na jej ubarwienie.
Następna opowieść o Rzymie.
Z rozdziału II:
Do dnia wyjazdu moje autostopowe przygody kończyły się na
pokonaniu odcinka 64 km z Kielc do Opatowa. Dlatego jako żółtodziób w jeżdżeniu
stopem nie odważyłbym się na podróż do Rzymu. Jednak cel był jeden
kanonizacja.
Dla jednych autostop to namiastka wolności, czy styl życia.
Dla drugich to jeden z przydrożnych znaków, na którego nawet nie zwracają
uwagi. Dla mnie był koniecznością. Za kilka godzin miałem być w Będzinie na
Śląsku. Nie przeprowadzałem staruszki przez pasy. Nie zboczyłem z trasy w pogoni
za uciekającym złodziejem. Po prostu wyszedłem za późno. Na stacji byłem 5
minut po czasie. Pozostało mi gnać na ul. Krakowską w Kielcach. Po 15 minutach
machania rękami odwiedziłem stację benzynową. Kasjerkę zdziwiło moje zamówienie
– tektura i flamaster. Którymś z kolei pisakiem udało się stworzyć duży napis
KRAKÓW.
Z Łukaszem, przedstawicielem medycznym, próbowaliśmy ominąć
korki północną obwodnicą Krakowa. Decyzja – idę na bramki przed autostradą do
Katowic. Wysiadłem przy skręcie na Balice. Pieszo pokonałem jeszcze ponad pół
kilometra. Miło zdziwił mnie stojący na poboczu Van. Nawet nie zauważyłem,
kiedy zjechał na pobocze. Zza szyby dobiegł głos: – wsiadaj, czekam na ciebie.
Z Kornelią, która zwiedziła w celach zarobkowych pół Europy
Zachodniej, trochę sobie ponarzekaliśmy. Po niecałej godzince w Katowicach
podziękowałem za drogę. Nie za bardzo znała topografię stolicy Śląska.
Uśmiechnęła się i wskazała kierunek gdzie prawdopodobnie jest Cieszyn.
Przeszedłem przez wiadukt na drugą stronę. Okazało się, że jestem pod galerią Katowice
3 Stawy.
Pan Bóg chyba chciał, żebym 27.04.2014 r. był na placu św.
Piotra. Mimo to byłem oporny. Główna wymówka dotyczyła finansów, bo kwoty
wyjazdów dochodziły do 2 tys. Za chwilę znalazła się oferta za ćwiartkę tej
ceny. Miałem tylko zadzwonić. Zwlekałem 2 tygodnie. Ponaglony dowiedziałem się,
że prawdopodobnie nie ma już miejsc. Przypadł mi ostatni fotel. Pielgrzymkę
uwieńczyłem wejściem tylnymi drzwiami na plac św. Piotra. Wiem, mam więcej
szczęścia niż rozumu.
W nocy wreszcie była chwila spokoju. Przed snem wpatrywałem
w oświetloną trasę. Pomyślałem, że nawet gdybym nie dogonił autokaru to
pojechałbym do Rzymu stopem. Popełniłbym wtedy ogromny błąd. Kilkadziesiąt
kilometrów przez Wiecznym Miastem spotkaliśmy autostopowiczki z Warszawy.
Jechały już 3 dzień. One to dopiero musiały mieć wiarę.
Podsumowując moje autostopowe voyage, porównałbym je do
prawdziwego znaczenia wolności. Z jednej strony robić, co zechcesz. Możesz
pojechać do wielu miejsc, wieloma drogami, wybierając jak wiele czasu na niej poświęcisz.
Opuszczasz znane środowisko, znajomych, obowiązki. Jesteś „od” świata. Z
drugiej strony nie wiesz, czy w ogóle dojedziesz, jak dużo czasu zajmie podróż.
Poznajesz nieznane twarze, dużo rozmawiasz, poznajesz siebie. Jesteś „dla”
ludzi.