(Pilot) W białym
kitlu usiadła na łóżku. Zapytała: – czy oglądałeś doktora House'a? Zdziwiony
odparłem, że nie. Jako nastolatek miałem prawo nie wiedzieć, co jest dobre.
Pani doktor zażartowała, że mógłbym być bohaterem jednego z odcinków. Co roku
szansę posiadania tego cholerstwa zaczynają się od jednej osoby na milion
populacji. Spróbowała mi zobrazować na czym polega mój przypadek. Po czym
zadała kluczowe pytanie: – Czy wiesz co to autoagresja?
Tekst jest jednym z
odcinków sezonu Broken – rozdziału mojego życia, który jest za mną. Dojrzałem
do tego, żeby mówić o cierpieniu. W odcinkach chcę zawrzeć najgorsze, a w
konsekwencji jedne z najważniejszych, sytuacji jakie mi się przytrafiły. Cel tych
tekstów jest jeden – dać innym nadzieję.
Kilka lat później
Przypominałem doktora House'a z końcówki 5. sezonu. Widok
zbliżony do aparycji osiedlowego żula. Potrafiłem się nie myć. Broda miała
pozwolenie na zapuszczanie się w każdą stronę. Ubrań nie zmieniałem, bo i po
co. Przecież zakładałem na nie szlafrok. Z taką aparycją zasiałem do śniadania.
Najczęściej do płatków bez mleka. Zawartość lodówki gorsza od studenckiej.
Miałem już napisać, że oglądałem poranne bloki programów śniadaniowych. Ale jak
się wstaje o 13...
Anturaż pobudki był monotonny. Żaluzje odsłaniałem do
połowy. Popołudniowe promienie słońca odbijały się od lewitującego w powietrzu
kurzu. Nawet otwierałem okno. Właściwie to musiałem to robić. Jedynymi
rzeczami, które zanosiłem do kosza, były zepsute resztki wcześniejszych
obiadów. Reszta dywanu przypominała jeden z tych śmietników, na którym
znajdziesz wszystko. No dobra, fekaliów tam nie było. Żeby nie dotknąć butelki,
opakowania po fast foodzie, czy stosu papierów, należało się wyginać lepiej niż
w czasie gry w Twistera.
Jednak gówno to pieszczotliwe określenie sytuacji w której
się znalazłem. Nie potrafiłem kochać. Czułem się jak dmuchana lala, którą
najpierw ktoś wykorzystał, a później wypuścił z niej powietrze. Jak dłoń przez którą
przelatuje piasek czasu. Jak chomik włożony na zawsze do małego kołowrotka.
Resztę gorszych metafor zatrzymam dla siebie. Ogólnie wszystko było do dupy. Suma
półtorarocznej depresji, acedii, ciemności... może trwającej nawet z małymi
przerwami od diagnozy ponad siedem lat. Bo wydawało mi się, że tak było zawsze.
To była moja rutyna.
W pokojowym śmietniku dogrzebałem się do czystej kartki
papieru. Wypunktowałem mój stan.
Mam 22 lata. Jestem wrakiem.
Nie wierzę w Boga. Nie jestem chrześcijaninem.
Od 1,5 roku moje życie to niekończąca się depresja,
ciemność, brak wiary. Nie żyję naprawdę.
Nic nie czuję. Nie potrafię kochać.
Nie mam relacji z rodziną. Przestałem z nimi rozmawiać.
Nie mam przyjaciół. Odsunąłem ich od siebie.
Całuję się z kim popadnie. Na szczęście nie z facetami.
Jestem gówniarzem. Jestem nieodpowiedzialny.
Jestem egoistą. Zawodzę innych.
Jestem uzależniony. Sam sobie szkodzę.
Nie obchodzi mnie moje ciało. Zabijam siebie.
Marnuję czas. Jestem miernotą.
Zakopuję swoje talenty. Nie realizuję marzeń.
Rezygnuję z szans. Jestem pierdołą.
Jestem leniem. Zatracam się.
Nie podejmuję decyzji. Boję się konsekwencji.
Mam zerową motywację. Nic mi się nie chce.
Nie rozwijam siebie. Nie ogarniam obowiązków.
Wybrałem nieodpowiednie studia. Nie potrafię rezygnować.
Jestem hipokrytą. Oszukuję.
Jestem pasożytem. Nie zarabiam.
Mam życiowe zatwardzenie. Nawet jak chcę coś zrobić to i tak
tego nie robię.
Jestem grzesznikiem. Zatwardziałym grzesznikiem.
Dzisiaj położyłem się po 5. Wstałem po 13.
Jestem nieudacznikiem. Próbowałem się zmienić z 77 razy.
Bez skutku. To moja rutyna.
Nadzieja? Brak.
Kilka tygodni później
Niespodziewanie dostałem odpowiedź na moją listę. Nadawcą
był sam Bóg. Pomimo tego, że byłem wrakiem to usłyszałem od Niego: „Mój Synu!”
W jednym z akapitów napisał do mnie: „Moje plany dotyczące Twojej przyszłości
są pełne pokoju i nadziei. (Jr 29,11) Ponieważ ukochałem Cię odwieczną
miłością. (Jr 31,3) Moje myśli o Tobie są niezliczone, tak jak piasek na brzegu
morza. (Ps139,17-18) Cieszę się i raduję Tobą. (So3,17) Nigdy nie przestanę
obdarzać Cię dobrem. (Jr32,40) Ponieważ jesteś szczególną moją własnością.
(Wj19,5)”. Przez „List od Boga” się później popłakałem.
ciąg dalszy w odcinku nr 2