Kiedyś miał wytatuowaną dewizę: „Urodziłem się po to, by
tworzyć piekło na ziemi”. Dziś bliżej mu do słów: „Nie będziecie się tatuować.
Ja jestem Pan!” (Kpł 19,28). Kiedyś tworzył wokół siebie piekło. Dzisiaj patrzy
w kierunku nieba. Kiedyś bezdomny alkoholik. Dzisiaj doczekał się spełnienia marzeń
– domu z basenem. Nie jest już sam.
W Szczecinie spędził pierwsze 35 lat – bez siedmiu
przeznaczonych na pobyt w więzieniach. Później na długo wyjechał do Niemiec, by
w 2006 roku wrócić do kraju. Dzisiaj ma ponad 60 lat. W jego życie wplecione są
długie epizody – więzienia, bezdomności, samotności, alkoholizmu, myśli i prób
samobójczych. W dzieciństwie był wykorzystany seksualnie. Swoje losy zapisał w
książce „Bóg znalazł mnie na ulicy...”. Zainspirowany jego historią chcę opowiedzieć
o temacie bezdomności.
Skazany (tylko) na
Boga
Historią Henryka Krzoska nie powstydziłby się Stephen King.
Autor przypomina mi Reda ze „Skazanych na Shawshank”. Domyślam się, że dzisiaj mógłby
powtórzyć filmową kwestię: „Nie ma dnia bym nie żałował. Nie dlatego, że tu
siedzę, czy dlatego, że powinienem. Patrzę wstecz na siebie jakim byłem.
Młodym, głupim gówniarzem, który popełnił straszną zbrodnie. Chce z nim
pogadać, wlać mu do łba trochę rozsądku, powiedzieć jak się sprawy mają, ale
nie mogę. Gówniarza dawno nie ma, został tylko starzec. Muszę z tym żyć”.
Tylko, że Henryk po „38 latach staczania się w dół” doczekał nie tylko
wolności. Uwierzył.
W szkole usłyszał słowa: „Krzosek, z ciebie nic nigdy nie
będzie”. W domu słyszał krzyki z powodu alkoholizmu. Edukacje skończył na
szkole podstawowej. W spojrzeniach rówieśników widział wyrzuty, że jest „synem
odrażającego alkoholika”. Po raz pierwszy wylądował w więzieniu za napad
rabunkowy. Należał do elity – grypsujących, którzy przeciwstawiali się
jakiejkolwiek resocjalizacji. Niczym filmowy Red wprowadził czytelnika w
meandry więziennego handlu. Gdzie posiadanie trzech dóbr – pieniędzy, papierosów
i herbaty, pozwala załatwić prawie wszystko. W końcu za namową wychowawcy
skończył szkołę wieczorową. Nabyty zawód: ślusarz.
Wrócił do Szczecina. Założył rodzinę. Pracował. Rozłąka, nałóg,
kryzys. Wyjechał za rodziną do Niemiec. W końcu wylądował na ulicy... Zupełnie
nie mam zamiaru zdradzać historii Henryka. Zadaniem tego tekstu nie jest zachęcanie
do zakupu jego książki. Chcę pokazać tylko przykład człowieka, który upadł na
samo dno. Chcę zaakcentować jego zdziwienie, że Bóg tam na niego czekał. Nie
zadawał pytań. Nie oskarżał. Bezinteresownie był. Pomógł. Boga nie interesowała
ulica, więzienie, przeszłość. Nigdy z niego nie zrezygnował.
Strategia „na bułkę”
Przykład Henryka to dowód, że warto dać człowiekowi szansę.
Nigdy nie wiesz, kogo możesz spotkać na ulicy. Czasem zwykłe „dzień dobry” może
być jedynym zwrotem, jaki bezdomny usłyszy w ciągu dnia. Poczęstowanie papierosem
– promykiem nadziei. Kupienie jedzenia – pretekstem do rozmowy. Do usłyszenia
prawdy o emigracji, prawdy o życiu. Uwielbiam sytuację, gdy bezdomny do mnie
nieśmiale „wędkuje”. Zadaje właściwą formułkę: – Czy mógłby mi pan coś kupić do
jedzenia? Później gadamy. Raz usłyszę historię o rozkręcaniu burdelu w północnej
Hiszpanii. Raz o rozstaniu, utracie pracy, życiowym dramacie. W cenie bułki
otrzymuję niezapomnianą życiową lekcję.
Czy bułka wystarcza? Moja strategia jest prosta – przez
żołądek do serca. Najpierw buła, później pogadanka. Gdybym palił to byłby
wspólny papieros. Jeżeli padnie pytanie, dlaczego jako jeden na kilkadziesiąt
osób pomagam, odpowiadam, że to wina Jezusa. Jest chwila na ewangelizację. Nawet
na modlitwę. Na do widzenia adres kieleckich kapucynów. Szczerze to nigdy nie
próbowałem kierować osoby do pomocy socjalnej, specjalnych placówek,
noclegowni. Po pierwsze wszystkie informacje wiszą przy wejściu do klasztoru.
Po drugie nie mam takiego zaparcia, żeby załatwiać zasiłek, urząd pracy,
prowadzić za rączkę. Ale dać bułkę mogę zawsze. Życiowy zwrot akcji zaczyna się
często od przysłowiowej miski zupy.
Według badań zorganizowanych przez Ministerstwo Pracy i
Polityki Socjalnej w 2013 roku problem bezdomności dotyka w Polsce ponad 30
tysięcy osób, w tym aż 1,5 tysiąca dzieci. Wczoraj był obchodzony Dzień
Ludzi Bezdomnych. Bezdomnych widuję pod akademikami Politechniki
Świętokrzyskiej. Bywało, że sypiali w akademickich śmietnikach. Spotykam ich
pod supermarketami. Mijam pod galerią. Czy uśmiech, „dzień dobry”, albo bułka kosztują
za dużo?