Dzisiaj chciałbym Tobie powiedzieć tylko jedno: nie jesteś tym,
co czujesz. Religie świata i nauki społeczne w ramach tego, co mówią o emocjach
sprowadzają się do zdania: uczuć nie należy utożsamiać z sobą, z tym kim jesteś.
Ale oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie rozwinął tego tematu. Robię to wbrew
uczuciom. Te mówią: weź sobie odpuść, przecież jesteś zmęczony, komu pomożesz
tą pisaniną? Odpowiadam: sobie i innym, bo chcę, żebyśmy bardziej byli sobą.
Międzynarodowy nauczyciel i trener, psycholog Mateusz
Grzesiak w książce Success and Change
jako postawę w podejściu do lęku powołuje się na buddystów. Lekcja jaką nam
przekazują brzmi: „owszem, jesteś posiadaczem materialnych rzeczy, ale nigdy
nie przywiązuj się do nich”. To wielka umiejętność zmienić myślenie „to mój
samochód” na „aktualnie jestem posiadaczem tego samochodu”. Z takim
przestawieniem akcentów wiąże się również podejście do wszelkich dóbr
otrzymanych, chociażby do tych z najwyższej półki: zdrowie, inteligencja, duchowość
itd. Nagle okazuje się, że to wszystko opisuje to kim jesteś, ale nie jest
tobą. Bo czy kiedykolwiek zadałeś sobie fundamentalne pytanie: kim jesteś?
Buddyzm określa zależność człowieka do rzeczy jako: nie masz
niczego. W tej filozofii nie chodzi o to, żeby pozbywać się najnowszego Porsche.
Chodzi o świadomość, że w każdej chwili możesz to cudeńko stracić. Jednak jest
to strata pozorna, bo nigdy nie był tobą. „Nie powinieneś być do niczego
przywiązany”. Kierując się wskazówkami Buddy niczego nie możesz stracić, bo
wiesz, że tylko tego używałeś. Rzeczy nie mają na ciebie wpływu, bo wiesz, że to
było tylko twoje narzędzie. Inaczej podchodzisz do relacji, bo wiesz, że nie
masz wpływu na drugą osobę. Wyzbywasz się emocji, bo negatywne uczucia rodzą
się jak coś stracisz. Ale ty już wiesz, że tylko tego używałeś.
Na początku mojej przygody z pisaniną byłem bardzo
przywiązany do mojego bloga. Nie wyobrażałem sobie, że mógłbym stracić moje
poletko, służące do poprawiania świata. Dzisiaj już wiem, że to jest tylko
forma. Zamiast „mojego” używam zwrotu „mojego autorstwa”. Równie dobrze dzisiaj
mógłbym go skasować. Jutro założyłbym nowy. Zdałem sobie również sprawę z tego,
że sam świata nie zmienię. Nie jestem od zbawienia świata, to zrobił już ktoś
inny.
Oczywiście chrześcijaństwo również ma wskazówki na radzenie
sobie z emocjami. W czasie pierwszego tygodnia rekolekcji ignacjańskich (tak,
to te w milczeniu) mówi się o tym, że „uczucia, które mam w sobie, nie są moją
tożsamością”. Duchowość ignacjańska opisuje je jako emocje, które przychodzą i
odchodzą. Jako stan przejściowy, na który nie mamy wpływu. Człowiek nie jest
uczuciem. Mam nadzieję, że to nie będzie dla wielu osób nowość, ale z uczuć się
nie spowiadamy. Wiele osób wymienia jako grzech zazdrość, gniew, pożądanie.
Grzechem nie jest emocja, grzechem jest postawa. Najłatwiej rozróżnić to na
przykładzie lenistwa. Uczucie zmęczenia, nudy, czy pragnienia odreagowania nie
są czymś ani złym, ani dobrym. Ważne co z nimi zrobimy. Lenistwem nie jest
obejrzenie filmu po pracy. Zaryzykuję (bo na grzechy zawsze patrzymy
indywidualnie), że grzechem jest oglądanie filmów prawie codziennie, rezygnując
przy tym z pasji, obowiązków, relacji. Wyjątkiem od poprzedniego zdania są krytycy
filmowi. Ci nie powinni się martwić o swoje zbawienie.