Jeden z internautów podsumował swój wynik z Latarnika
Wyborczego, aplikacji umożliwiającej porównanie własnych poglądów z programami
kandydatów na prezydenta, następująco: „to jest tak
bez sensu. Zgodność ponad 60% z niemal każdym kandydatem. Czyli w sumie
potwierdza się to, że nie ma na kogo głosować, bo wszyscy to samo gadają”. Na
jego miejscu krzyczałbym do monitora: „Wow! Nareszcie zobaczyłem sens.
Kandydaci zgadzają się ze mną w większości spraw. Fantastycznie, że nareszcie
mam na kogo głosować. Jest tylu wspaniałych kandydatów”. Trzech potencjalnych
prezydentów ze zgodnością ponad 80%? To powinien być taki miły ból głowy, jak
ten selekcjonera Reprezentacji Polski, kogo wystawić na bramce.
Prezydent powinien być skrzyżowaniem
wyglądu wodzianki Kuby Wojewódzkiego, wiedzy zaczynającej się od poziomu pana
Jerzego Bralczyka i podejścia do polityki Franka Underwooda. Jednak wielu się
myli, że głowa państwa to jedynie taka wizytówka, która może tyle co maskotka w
sklepie. Jego urząd nijak ma się do widowiskowych relacji mediów, gdzie
zachodni prezydenci to Supermeni bez peleryny. Właściwie to raczej Clark Kent,
który może w redakcji sejmu zrobić mało, ale dobrze, fachowo i rzetelnie. Z
zastrzeżeniem, że wizerunkowo może zrobić dużo – szczególnie w polityce
zagranicznej. Schodząc na ziemie, mówiąc o realnym wpływie – prezydent Rzeczpospolitej
Polskiej może w skali makro zawetować oraz
inicjować ustawy, w skali mikro – skorzystać z prawa łaski. Po dokładne
informacje odsyłam do Twojego zeszytu od WOS-u.
Ale nie oszukujmy się, czy
większość obywateli jest tak naprawdę zainteresowana poglądami kandydata na
prezydenta? Czy zajrzałeś do chociaż jednego programu? Odwiedziłeś stronę
internetową kandydata? Może warto zwrócić uwagę na poglądy człowieka.
Dowiedzieć się jakie ma zdanie na temat Polski, jaki mają na nią pomysł. Poznać
jego zdanie na politykę zagraniczną, podejście do Unii Europejskiej, Nato,
Stanów Zjednoczonych, Rosji. Wielu ludzi interesuje wielkość płaconych przez
nich podatków, składek, możliwość ulg. Wszystkich powinien interesować system
emerytalny, służba zdrowia, edukacja. Stosunek do spraw światopoglądowych
takich jak in vitro, wiara, dostęp do broni. Czy na koniec zagadnień stricte
politycznych np. JOW-y, istnienie senatu, ilość kadencji jaką mogą sprawować
np. burmistrzowie. Ktoś może powiedzieć, dobrze, ale prezydent to nie ma wpływu na powyższe zagadnienia? Po
pierwsze razem z sejmem może mieć. Po drugie przecież jak już głosuję na
człowieka, to wydaje się logiczne poznanie kim on jest.
Polityka to show. To przynoszenie na debatę krzesła dla
nieobecnego kandydata. To masakrowanie nieznających sie na swoim fachu
dziennikarzy. To sprzedawanie się za pomocą spotów, billboardów, wywiadów. To
mydlenie oczu opinii społecznej, nie „mówienie jak jest”, wieczne obietnice. Ale
czy tak musi być?
Wybór prezydenta to jeden z
ulubionych okresów dla mediów. Przysłowiowy Kowalski również znajdzie coś dla
siebie, bo osiągają większą frekwencję od tych parlamentarnych, a podwójnie,
nawet potrójnie biją wybory do Parlamentu Europejskiego. Powód jest prosty –
głosujemy na człowieka. Znamy go przez szklaną szybkę, możemy bić mu brawo, a
jak przyjedzie do naszego miasta to jeszcze kiełbasą poczęstuje. Tylko dlaczego
jedna na dwie osoby spotkane na ulicy pójdzie 10 maja do urny? Albo mają takie
zakreślanki w przysłowiowej pupie, albo mają wymówki na poziomie mojego
współlokatora: „ja jestem apolityczny”, albo za życiowy cel postawili sobie
narzekanie. Bo na wybory nie pójdą, a później będą hejtować przyszłego
prezydenta z zasady. W klapeczkach Ferdynanda Kiepskiego pomarudzą, że „w tym
kraju nie ma pracy dla ludzi z moim wykształceniem”. Przepraszam, ale czy
prezydent jest od tego, żeby Ferdkowi załatwić robotę?
Wybór należy do Ciebie, kto
będzie nas reprezentował.