piątek, 3 lipca 2015

Prawdziwi mężczyźni płaczą – P#3

Długi czas na moim akademickim biurku zaszczytne miejsce zajmował pewien obrazek. Zamknięty laptop odsłaniał oparte o ścianę dzieło Barbieriego. Dzisiaj znanego bardziej pod pseudonimem Guercino (z włoskiego zezowaty). Może przez wadę wzroku znikający palec św. Tomasza w boku Jezusa robi wrażenie. Obrazek dostałem od biskupa Henryka Tomasika w Brazylii. Przesłanie zrozumiałem dopiero po wielu miesiącach w Rzymie, gdzie w Muzeach Watykańskich znajduje się oryginał.


„Jestem tak podniecony, że nie mogę usiedzieć w miejscu ani myśleć. Takie podniecenie może czuć tylko wolny człowiek. Wolny człowiek u progu podróży, której kres jest niepewny” – Red.

Podczas Mszy kanonizacyjnej Jana Pawła II ewangelia dotyczyła spotkania Zmartwychwstałego z Tomaszem. Podczas homilii siedząc na Placu Świętego Piotra, czytałem te słowa kilka razy. Dotknęło. Bo jestem jak niewierzący apostoł. Modlitwa, pisanie, blog, studia, nauka, duszpasterstwo, ludzie. Z pozoru wszystko się zgadza: w przyszłości z wyboru pisarz, z powołania organizator kultu religijnego, z pasji podróżnik. Wewnętrznie brakuje tylko jednego – żebym wreszcie uwierzył w Jezusa. Jestem tak samo ślepy jak Tomasz. Takim opornym jednostkom Jezus musi pokazywać swoje otwarte rany.

Hektolitry łez, potu i Pepsi

Wczoraj Opatów emocjonalnie urósł z kilkutysięcznego miasteczka do stolicy województwa. Słowo dziękuję było odmieniane przez wszystkie przypadki podczas Mszy, którą zapamiętam na długo.

Swoje kazanie o. Alojzy zaczął tak samo, jak Mszę skończył o. Ezechiel. Ten drugi wspomniał słowa o. Godfryda, najstarszego zakonnika w opatowskiej placówce, o sile głosu od której pękają szyby, którego spotkał tutaj jako pierwszego. Poczciwy franciszkanin na dzień dobry powiedział mu coś takiego: – „Zapewne ci przykro, że trafiłeś do Opatowa. Ale pamiętaj, jak będziesz stąd wyjeżdżać, to będziesz płakać, bo pokochasz to miejsce”. Miał rację. Płakał.

Wzruszenie osiągnęło zenitu, gdy na sam koniec udzielania Komunii, Ezechiel zobaczył swoją siostrę. Rodzina zrobiła mu niespodziankę. Ten widok spowodował drżenie głosu, liturgiczną ciszę i zaczerwienione oczy. Bo ta Msza była dla niego „ważniejsza od prymicyjnej”.

Emocjonalnej kumulacji doczekaliśmy się, gdy do mikrofonu mówił pan Rafał, który spokojnie mógłby zostać nazwany Didymos (z greckiego bliźniak). Przez ostatnie lata razem z o. Ezechielem stworzyli lepszą więź niż nie jedno rodzeństwo. Piłkarscy bracia, którzy sami rozgramiali miejską ligę halową, a z ministrantami zdobywali najważniejsze trofea w kraju. Mężczyźni, atleci, twardziele. W czasie podziękowań płakali jak dzieci. Nie tylko oni.

Wczorajszy maraton można podsumować jednym słowem – rozmach! 1,5 godzinna Msza, podczas której można było zobaczyć, jak płaczą prawdziwi mężczyźni – bezcenne. Połowa tego czasu była przeznaczona na celebrację uścisków, poetyckie słowa i piękne gesty. Po niej odbył się mecz na hali sportowej Liceum Ogólnokształcącego. Drużyna bernardyńskich ministrantów (w tym ja robiłem za asystującego giermka, a mój brat za karabin maszynowy) wygrała z najlepszą drużyną Opatowskiej Ligi Halowej. Sceptycy mogą nam zarzucić, że przez początkową część spotkania mieliśmy na boisku dodatkowego zawodnika – nauczycielkę matematyki, biegającą w komży i kolorowych okularach. Na deser został nam piknik rodzinny, gdzie o. Ezechiel ciągle przynosił nowe puszki Pepsi (która jest jego nałogiem), a o. Alojzy robił sobie zdjęcia w dredach należących prawie do Boba Marleya. Grill, rozmowy o studiach, pamiątkowe fotki na tle klasztoru. Było super!

Emocjonalny rollercoaster

Po tych wszystkich wczorajszych ekscesach, z samego rana zadałem sobie pytanie, czy św. Tomasz płakał (naprawdę miewam tego typu myśli). Bo jeszcze przed momentem apostołowie zamykali się w Wieczerniku. Jestem przekonany, że dla wielu to był koniec, ich Mistrz umarł, wszystko co razem przez trzy lata zrobili nie miało najmniejszego sensu. Przecież myśleli, że z Jezusem podbiją Jerozolimę.... Po trzech dniach „zobaczyli Pana”.

Tomasza wtedy nie było razem z nimi. Zwróciłem uwagę, że Zmartwychwstały trzyma go w niepewności aż 8 dni. Wyobrażacie sobie spędzić ponad tydzień ze sprzecznymi wiadomościami, przykładowo po wypadku jednego z członków naszej rodziny zagranicą. Przecież to musiało być okropieństwo. Nic dziwnego, że Tomasz nie wytrzymuje i wraca do apostołów. Po tych 8 dniach wewnętrznego cierpienia, dopiero gdy wyszedł do ludzi, mógł usłyszeć zbawienne „Pokój wam!”. Ja bym wtedy ryczał jak bóbr.

Dzisiejsze czytania świetnie budują tło dla wspomnianych bohaterów. Ewangelia podkreśla rolę zmysłów w naszym życiu. Tego, że musimy czegoś doświadczyć, dotknąć, poczuć. Z jednej strony pokazuje wagę nauki, faktów, argumentacji w codziennym życiu (patrz Tomasz i jego obdukcja Jezusa). Z drugiej docenia rolę wiary, czasem nawet nieuzasadnionej („Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”). Psalm radzi nam, co powinniśmy z tą wiedzą robić („Idźcie i głoście światu Ewangelię”). Św. Paweł w pierwszym czytaniu zwraca uwagę na życiową motywację (pokazuje Chrystusa jako kamień węgielny). Dla mnie te czytania są kwintesencją wiary.


Pytajniki #3 (J 20, 24-29): Kiedy po raz ostatni płakałeś? Nie zdarza Ci się na siłę tłumić emocji? Czy za często nie powstrzymujesz łez, tylko po to, żeby inni ich nie zobaczyli?

Więcej pytajników zadasz sobie po przeczytaniu tekstu o Mistrzach z Opatowa.