Dla tych, którzy nie potrafią kochać.
Balsamów dla duszy powstało już wiele. Jednak od dawna nie natknąłem się na próbę odpowiedzi, czym jest miłość. Większość kojarzy ojca Adama Szustaka OP jako internetowego kaznodzieję. Mniejszość poznała go z równie dobrej, pisarskiej strony. „Upojeni Bogiem” są dla tych, którzy nie potrafią kochać. Czyli dla mnie.
„W pewnym momencie, kiedy pochłonęła mnie ciemność, coś... tam, gdzie się znalazłem, poza swą świadomością, dostrzegłem niejasną świadomość w tej ciemności i czułem... Czułem, jak moje definicje blakną. I pod tą... ciemnością było coś jeszcze. Coś głębszego, cieplejszego. Niczym coś realnego” – Rust Cohle
DRUGI SEZON
Dominikanów opisują dwa słowa – Ewangelia i wino. Tak można skrócić książkę o. Adama, w której co rusz odwołuje się albo do Biblii („nie mów o tym nikomu, szczególnie jezuitom, ale dominikanie duchowości nie mają. Jedyne, co mamy, to Ewangelię” – słowa jego przełożonego), albo do wina („więc piły wszystkie siostry, piły, ile chciały, podczas gdy błogosławiony ojciec chodził między nimi i powtarzał często: «Pijcie, pijcie, moje córki, do dna!»” – słowa św. Dominika). Św. Katarzyna ze Sieny, mistyczka dominikańska, zapytała kiedyś Boga o swoje powołanie. Odpowiedzią była jedna droga opisana przez dwa słowa – szeroka i upojna. Aby się dostać do tej chrześcijańskiej autostrady, trzeba przejechać przez ciasną bramkę (Mt 7,14). Nad nią znajduje się napis – nawrócenie.
Pewien człowiek zapytał Jezusa, co ma zrobić, żeby osiągnąć życie wieczne (Mt 19, 16-22). Usłyszał, że ma zachować przykazania. Młodzieniec przestrzegał je wszystkie. Dowiedział się, że jeżeli chce być doskonały, to musi sprzedać wszystkie swoje posiadłości. Zrezygnował. Ta Ewangelia jest czytana dzisiaj we wspomnienie św. Jacka, jednego z pierwszych polskich dominikanów. Jest raczej wskazówką dla wszystkich, którzy zastanawiają się, czy byłoby im do twarzy w zakonnym habicie. Dla mnie to realne słowa wsparcia, co mam zrobić, żeby odciąć się od nałogów, grzechów, „starego ja”. Przykazania to nawigacja, kierująca do życiowego celu – szczęścia. Jednak poradnik „jak żyć” można streścić w jednym zdaniu: „Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a swego bliźniego jak siebie samego” (Łk 10, 25-28).
Brak miłości
Czemu jestem nieszczęśliwy? Czemu znowu coś spieprzyłem? Jaki to wszystko ma sens? W trakcie kryzysów pojawiają się w mojej głowie takie pytania. W końcu dochodzę do rozwiązywania naraz wszystkich moich egzystencjalnych problemów. Na koniec uciekam od nich niczym Maggie z „Miłości i innych używek” (po tym filmie zauroczyłem się w Anne Hathaway). „Bo nie chodzi mi o związek, ani nawet o seks, tylko by chodź na godzinę czy dwie uwolnić się od bólu bycia sobą”. Dochodząc na koniec do tego, że jestem hipokrytą.
Zachowuję się tak samo, jak ludzie przed tysiącami lat i nie wyciągam wniosków ani ze swojego, ani z ich postępowania. W Księdze Sędziów opisane są dzieje Izraelitów w Ziemi Obiecanej po śmierci Jozuego, następcy Mojżesza (Sdz 2, 11-19). Zasada była prosta – jeśli byli wierni Bogu, to żyli w pokoju, jeżeli nie byli, to toczyli wojny z sąsiadami. Nie był to rodzaj boskiej listy nagród i kar. Po prostu było to następstwo tego jak żyli. Jeżeli mój styl życia opiera się na konsumpcji, przyjemnościach i wyborach bez zobowiązań, to skończę jako nieszczęśliwy nieudacznik, dążący do samozagłady. Nie będzie to kara, a konsekwencja.
Czym jest lenistwo? Jest niekochaniem. Spanie do południa, ciągłe oglądanie filmów, objadanie się niezdrowym żarciem, to wszystko są zapychacze, nieudana próba napełnienia wewnętrznej pustki. Uciekanie od życia oznacza, że nie chce mi się kochać. Zerowa chęć do wchodzenia z kimkolwiek w jakąkolwiek relację, to skazanie siebie na samotność. Brak zainteresowania się czymkolwiek, to skupienie się tylko na sobie. Dopiero po wielu latach zdałem sobie sprawę, co było przyczyną wszystkich moich kryzysów, cierpień, porażek. Był nią brak miłości.