Włączyłem sobie wczoraj do snu konferencję o. Adama
Szustaka. Było o relacjach damsko-męskich, pokusach, masturbacji. Usłyszałem porównanie,
dla mnie mistrzostwo, odzwierciedlające powszechność pornografii. Kiedyś jeden
z dominikanów porównał laptopy w celach braci do burdeli. Wchodzisz,
korzystasz, wychodzisz. Dzisiaj wszystko przyśpieszyło do jednego kliknięcia, ale konsekwencje zostały te same. Tylko, czy ktoś dzisiaj krzyczy, że
prostytucja nadal istnieje?
Wrocław. Wieczór. Dwa tygodnie temu. Po rynku przechadzają
się dziewczyny z parasolkami. Zaczepiło nas może z 6 dziewczyn. Zapraszały
chyba na 3 różne striptizy. Jeden z klubów rozbieranych wrażeń ma centralną lokalizację,
jest odpowiednio oświetlony, gdyby nie Ratusz, to byłby widoczny z każdego
miejsca na rynku. Przechodząc obok, wybiegł z niego facet, zaraz zaczął go
gonić drugi. Obydwaj po 20, w koszulach, osiągnęli tępo strusia pędziwiatra. Za
chwilę 4 goryli wyrzuciło z lokalu innego konsumenta. Kilku innych wyszło
popatrzeć. Ktoś nie zapłacił, komuś zachciało się dotykać, ja nie wnikam. Okoliczne
tło popatrzyło chwilę na całą sytuację. Za chwilę każdy poszedł w swoją stronę.
Co te sytuacje mają wspólnego z Halloween? Tylko jedną cechę
– są. Burdel otwarty 24 h? Jak ktoś chce, to może wykorzystywać laptopa jako
darmową prostytucję. Wycieczka krajoznawcza do klubu ze striptizem? Opcja dla
szukających wrażeń, tylko znacznie droższa. Zabawa w wiercenie dyni? Można nawet
zaangażować całą rodzinę. Tylko chciałbym, żebyśmy byli wyedukowani, skąd
wzięło się to święto. Zaczęło się od Celtów, polegało na czczeniu boga śmierci,
ma ponad dwutysięczną tradycję. W pigułce – pogańskie święto polegające na
wywoływaniu duchów. Dzisiaj ewoluowało do pytania, Cukierek albo psikus?
Zabieg zestawienia Halloween z burdelem ma głębszy cel. Bo
jak zwykle zajmujemy się bójką za tylnymi drzwiami, a tymczasem przez frontowe
wchodzi nam cały gang. Szczerze, może nie słusznie, ale marginalizuje wpływ
atrybutów 31 października na naszą codzienność. Szatan nie potrzebuje tego
badziewia do działania. Od tysiącleci ma tylko jedną strategię – zmienia
kontekst. Zadaje pytania, podsuwa nieprawdziwe odpowiedzi, daje pokusy. Jednym
słowem – miesza. Wszystko sprowadza się do wyboru. Jak wybieram Jezusa, to nie korzystam
z usług roznegliżowanych pań, które tylko chcą zrobić mi płatnego psikusa.
Podsumowując, mam w nosie te wszystkie dynie, kościotrupy i
przebrania. Jak komuś to się podoba i akceptuje przekaz podprogowy, to będzie
się świetnie bawić w sztucznych zębach, fluorescencyjnej farbie, krwi z
ketchupu. Dzisiaj żal mi tylko troszeczkę czegoś innego. Szkoda, że przez dwa
tysiące tal chrześcijaństwa nie zaproponowaliśmy dzieciakom, i w sumie także rodzicom,
corocznej wspólnej imprezy. Ja wiem, że wiara to nie świecidełka, że Boże
Narodzenie to nie choinka. Ale w wiekach średnich, gdy większość ludzi była analfabetami,
Ewangelię rysowano. Ludzie to wzrokowcy. Dlatego jestem za inicjatywami typu
„Bal Świętych”. Znajoma zrobiła habit ze starej sukienki, a
welon zakonny ze spódnicy. Dzieciaki przebrała za o. Pio i św. Rita. Wyglądały
ślicznie. Polecam!