Miałem wychodzić. W jednej ręce trzymałem mopa. Drugą
sięgnąłem po czytania z dnia. „Dzisiejsze czytania łączy wspólny wątek. Jest
nim powołanie. Bóg wybiera i powołuje do swojej służby Saula oraz celnika
Mateusza”. Powołanie? No to ładnie, pomyślałem. Spóźniony zbiegałem po
schodach. Nie byłem świadomy, że dzisiaj Bóg powoła również mnie.
Pierwsza część relacji ze spotkania z Marcinem
Jakimowiczem w dn. 16.01.2016 w chęcińskiej Przystani
Pierwsze (1 Sm 9) – ojciec Saula prosi syna o znalezienie
zaginionych osiołków. Syn „przypadkowo” spotyka proroka Samuela i słyszy, że
ten woła go na górę. Saul otrzymuje odpowiedzi na wszystkie wewnętrzne pytania.
Na odchodne dostaje błogosławieństwo i informacje, że będzie pierwszym królem
Izraela. Przypadek?
Ewangelia (Mk 2, 13-17) – komora celna, podatki, nienawiść
Żydów do kolaborantów. Podoba mi się, jak powołanie celnika pokazał film Syn Boży – Jezus opowiada Mateuszowi o
jego modlitwie w świątyni. Zwraca się najpierw w stronę faryzeusza, który
modlił się tymi słowami: „Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie,
zdziercy, oszuści, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Zachowuję post dwa razy
w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam”. Jezus spogląda na
Mateusza: „Natomiast celnik stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku
niebu, lecz bił się w piersi i mówił: Boże, miej litość dla mnie, grzesznika”
(Łk 18, 9-14). Celnik płacze. Radykalizm tego powołania polega na tym, że
Mateusz wstaje. Usłyszał „pójdź za mną”, zostawił dotychczasową pracę, może
nawet dom i rodzinę, i poszedł. Nie zastanawiał się, nie kalkulował, niczego
nie przemyślał. Zaryzykował. Takie same ryzyko podjęli rozmówcy Marcina
Jakimowicza z książki Radykalni.
M jak Marcin
Życzę autorowi, żeby jego najnowsza książka Pan Bóg? Uwielbiam! pobiła sprzedażowo Radykalnych. Marcin Jakimowicz ma na
swoim koncie kilka popełnionych tytułów, ale jeszcze nic nie pobiło jego
bestsellera z 1998 r. Zbioru rozmów z muzykami polskiej sceny rockowej: Tomkiem
Budzyńskim (wcześniejsze zespoły – Siekiera, Armia), Darkiem Malejonkiem (Kultura,
Izrael, Armia, Houk), Piotrem Stopy-Żyżelewicza (Armia, Voo-Voo), Marcinem
Pospieszalskim (New Live Music, The Break), Dzikim (technicznym Armii). W
skrócie – rodzimy underground w podobnym czasie przeżył duchowe trzęsienie
ziemi i odkrył Boga. Po nawróceniu muzycy założyli zespół 2 Tm 2,3 (potocznego „Tymoteusza”).
Do dzisiaj koncertują, nagrywają płyty, teksty opierają na Biblii i życiowych
doświadczeniach.
O radykalnych kolegach mówił niewiele. Przypominał sobie jak
on – oazowicz wszystkich stopni, słuchał historii ludzi, którzy „niczym nie
zasłużyli, żeby mu mówić o Bogu”. Jeszcze nie rozumiał, że „słońce Jego
wschodzi nad złymi i nad dobrymi” (Mt 5, 45). Śmiał się, że do dzisiaj 90%
informacji zwrotnej o „Radykalnych” dotyczy jego rozmowy z Grzegorzem Wacławem
„Dzikim”.
Historia Dzikiego? Gdy po dźgnięciu nożem wykrwawiał się na
śmierć, znajomi chcieli się za niego pomodlić. Krzyczał, że Boga nie ma. Nawróceni
rockmeni zapraszali go na spotkania wspólnot. Nie chciało mu się. Wolał
sprawdzać ich zmianę. Raz okradł Budzyńskiego, innym razem na jego bloku
napisał wulgaryzmy na papieża. Zdziwił się, gdy nie było żadnej reakcji
zwrotnej. W końcu przyszedł. Kościół był pełen, więc stanął w drzwiach. Mszę
odprawiał o. Augustyn Pelanowski. Paulin od początku słyszał głos, żeby
„podszedł do tego gościa z irokezem na głowie”. Pierwsze czytanie, drugie, Ewangelia...
Dopiero podczas komunikowania odważył się podejść. Dziki usłyszał, że Jezus go
kocha. Stanął jak wryty. Nie mógł się ruszyć. Podziałało. Uwierzył.
Punkowa chusta, okulary i karton swojej najnowszej książki. Dziennikarz
„Gościa Niedzielnego” został zaproszony przez chęcińską wspólnotę Przystań do
podzielenia się swoim radykalizmem wiary. Bo szczerze, Jakimowicz na twarzy ma
wypisane, że dużo przeżył, że lubi ostrą muzykę, że lepiej go nie spotkać na ciemnej
uliczce Katowic. Po śmierci o. Jana Góry, twórcy spotkań lednickich, napisał na
facebookowym wallu: „Przyjechaliśmy do Hermanic zbuntowani. Młodzi gniewni z
czytelnym napisem na czołach: «Nie dotykać», «Grunt to bunt» i kilkoma innymi
dewizami «na śmierć i życie». Za wszelką cenę chcieliśmy zwrócić na siebie
uwagę. Mistrzowie ciętej riposty, alternatywni, niezależni z Górnego Śląska.
Wielu rekolekcjonistów z miejsca podziękowałoby nam i odesłało do domu. A Góra?
Podszedł do nas i zagadnął: «Wy mi się podobacie. Macie takie bezczelne gęby, a
w gruncie rzeczy kryje się w nich tyle ciepła i miłości». Rozbroił nas…”.
Powołanie? No to
ładnie, pomyślałem
Wróciłem ze spotkania przed 2 w nocy. Zacząłem spisywać to,
co we mnie siedziało, rezonowało, nastroiło wewnętrzne struny. Jako przerywnik
dla łzawiących oczu stosowałem świeżo nabytą książkę Jakimowicza. „Jakie jest
moje powołanie? – słyszę co chwilę. Jezus odpowiada: «Powołałem cię, abyś szedł
i przynosił owoc». Z jednej strony przestrzega przed skupianiem się na owocach
i czynieniem z nich celu naszej posługi (jak pisali rabini, grzech Adam i Ewy
polegał na tym, że od razu sięgnęli po owoc), a z drugiej mówi niezwykle
konkretnie: «Przeznaczam cię na to, abyś przynosił obfity owoc»”.
Na ostatnim spotkaniu duszpasterstwa akademickiego nudziłem
okropnie. Po raz setny następne spotkanie o sprawach damsko-męskich, te same
treści, nieaktualne na mój moment życia. Było dużo o małżeństwie, koleżanka
zaczęła opowiadać jak „radzi” sobie z mężem... Szok! Miłość to nie uczucia.
Miłość to czyny. Bezinteresowne wstanie o 4 w nocy do płaczącego dziecka.
Podziękowanie, gdy częstują marihuaną. Siedzenie przy książkach, gdy pokój obok
jest impreza. W tych sytuacjach często nie ma uczuć, emocji, a jeżeli już są to
najczęściej te negatywne. Miłość to wybór, decyzja, indywidualne podejście. Tak
samo jest z powołaniem.
„Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i
przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał –
aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go poprosicie w imię moje” (J 15, 16).
Jedni powołanie wybierają radykalnie – wstają, idą, postępują wbrew
wszystkiemu. Dla drugich jest to wybór rozeznany – potwierdzony darami,
talentami, przemyślany. Jednak jest punkt styczny – owoce. Beznadziejny jest
kapłan, który unika kontaktu z drugim człowiekiem. Beznadziejny jest mąż, który
nie poświęca czasu żonie i dzieciom. Beznadziejny jest pisarz, którego teksty
nie zmieniają choćby minimalnie perspektywy czytelnika.
Pan Bóg powołuje mnie dzisiaj. Nie jutro, za tydzień, za lat
25. Chłopak, z którym jechałem w autokarze do Walencji na Europejski Spotkanie
Młodych, powiedział mi coś takiego: „Jezus nie powołuje zdolnych, ale uzdalnia
powołanych”. Rozbroił mnie! Właśnie taki jest Pan Bóg. Jest radykalny. Chcesz
taki być? „Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła” (Łk 17, 19). Te słowa
usłyszałem podczas modlitwy wstawienniczej na ostatniej Przystani. Wstałem!