niedziela, 17 stycznia 2016

Bądźmy radykalni!

Miałem wychodzić. W jednej ręce trzymałem mopa. Drugą sięgnąłem po czytania z dnia. „Dzisiejsze czytania łączy wspólny wątek. Jest nim powołanie. Bóg wybiera i powołuje do swojej służby Saula oraz celnika Mateusza”. Powołanie? No to ładnie, pomyślałem. Spóźniony zbiegałem po schodach. Nie byłem świadomy, że dzisiaj Bóg powoła również mnie. 

Pierwsza część relacji ze spotkania z Marcinem Jakimowiczem w dn. 16.01.2016 w chęcińskiej Przystani

Pierwsze (1 Sm 9) – ojciec Saula prosi syna o znalezienie zaginionych osiołków. Syn „przypadkowo” spotyka proroka Samuela i słyszy, że ten woła go na górę. Saul otrzymuje odpowiedzi na wszystkie wewnętrzne pytania. Na odchodne dostaje błogosławieństwo i informacje, że będzie pierwszym królem Izraela. Przypadek?

Ewangelia (Mk 2, 13-17) – komora celna, podatki, nienawiść Żydów do kolaborantów. Podoba mi się, jak powołanie celnika pokazał film Syn Boży – Jezus opowiada Mateuszowi o jego modlitwie w świątyni. Zwraca się najpierw w stronę faryzeusza, który modlił się tymi słowami: „Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszuści, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Zachowuję post dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam”. Jezus spogląda na Mateusza: „Natomiast celnik stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił się w piersi i mówił: Boże, miej litość dla mnie, grzesznika” (Łk 18, 9-14). Celnik płacze. Radykalizm tego powołania polega na tym, że Mateusz wstaje. Usłyszał „pójdź za mną”, zostawił dotychczasową pracę, może nawet dom i rodzinę, i poszedł. Nie zastanawiał się, nie kalkulował, niczego nie przemyślał. Zaryzykował. Takie same ryzyko podjęli rozmówcy Marcina Jakimowicza z książki Radykalni.

M jak Marcin

Życzę autorowi, żeby jego najnowsza książka Pan Bóg? Uwielbiam! pobiła sprzedażowo Radykalnych. Marcin Jakimowicz ma na swoim koncie kilka popełnionych tytułów, ale jeszcze nic nie pobiło jego bestsellera z 1998 r. Zbioru rozmów z muzykami polskiej sceny rockowej: Tomkiem Budzyńskim (wcześniejsze zespoły – Siekiera, Armia), Darkiem Malejonkiem (Kultura, Izrael, Armia, Houk), Piotrem Stopy-Żyżelewicza (Armia, Voo-Voo), Marcinem Pospieszalskim (New Live Music, The Break), Dzikim (technicznym Armii). W skrócie – rodzimy underground w podobnym czasie przeżył duchowe trzęsienie ziemi i odkrył Boga. Po nawróceniu muzycy założyli zespół 2 Tm 2,3 (potocznego „Tymoteusza”). Do dzisiaj koncertują, nagrywają płyty, teksty opierają na Biblii i życiowych doświadczeniach.

O radykalnych kolegach mówił niewiele. Przypominał sobie jak on – oazowicz wszystkich stopni, słuchał historii ludzi, którzy „niczym nie zasłużyli, żeby mu mówić o Bogu”. Jeszcze nie rozumiał, że „słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi” (Mt 5, 45). Śmiał się, że do dzisiaj 90% informacji zwrotnej o „Radykalnych” dotyczy jego rozmowy z Grzegorzem Wacławem „Dzikim”. 

Historia Dzikiego? Gdy po dźgnięciu nożem wykrwawiał się na śmierć, znajomi chcieli się za niego pomodlić. Krzyczał, że Boga nie ma. Nawróceni rockmeni zapraszali go na spotkania wspólnot. Nie chciało mu się. Wolał sprawdzać ich zmianę. Raz okradł Budzyńskiego, innym razem na jego bloku napisał wulgaryzmy na papieża. Zdziwił się, gdy nie było żadnej reakcji zwrotnej. W końcu przyszedł. Kościół był pełen, więc stanął w drzwiach. Mszę odprawiał o. Augustyn Pelanowski. Paulin od początku słyszał głos, żeby „podszedł do tego gościa z irokezem na głowie”. Pierwsze czytanie, drugie, Ewangelia... Dopiero podczas komunikowania odważył się podejść. Dziki usłyszał, że Jezus go kocha. Stanął jak wryty. Nie mógł się ruszyć. Podziałało. Uwierzył. 

Punkowa chusta, okulary i karton swojej najnowszej książki. Dziennikarz „Gościa Niedzielnego” został zaproszony przez chęcińską wspólnotę Przystań do podzielenia się swoim radykalizmem wiary. Bo szczerze, Jakimowicz na twarzy ma wypisane, że dużo przeżył, że lubi ostrą muzykę, że lepiej go nie spotkać na ciemnej uliczce Katowic. Po śmierci o. Jana Góry, twórcy spotkań lednickich, napisał na facebookowym wallu: „Przyjechaliśmy do Hermanic zbuntowani. Młodzi gniewni z czytelnym napisem na czołach: «Nie dotykać», «Grunt to bunt» i kilkoma innymi dewizami «na śmierć i życie». Za wszelką cenę chcieliśmy zwrócić na siebie uwagę. Mistrzowie ciętej riposty, alternatywni, niezależni z Górnego Śląska. Wielu rekolekcjonistów z miejsca podziękowałoby nam i odesłało do domu. A Góra? Podszedł do nas i zagadnął: «Wy mi się podobacie. Macie takie bezczelne gęby, a w gruncie rzeczy kryje się w nich tyle ciepła i miłości». Rozbroił nas…”.

Powołanie? No to ładnie, pomyślałem

Wróciłem ze spotkania przed 2 w nocy. Zacząłem spisywać to, co we mnie siedziało, rezonowało, nastroiło wewnętrzne struny. Jako przerywnik dla łzawiących oczu stosowałem świeżo nabytą książkę Jakimowicza. „Jakie jest moje powołanie? – słyszę co chwilę. Jezus odpowiada: «Powołałem cię, abyś szedł i przynosił owoc». Z jednej strony przestrzega przed skupianiem się na owocach i czynieniem z nich celu naszej posługi (jak pisali rabini, grzech Adam i Ewy polegał na tym, że od razu sięgnęli po owoc), a z drugiej mówi niezwykle konkretnie: «Przeznaczam cię na to, abyś przynosił obfity owoc»”.  

Na ostatnim spotkaniu duszpasterstwa akademickiego nudziłem okropnie. Po raz setny następne spotkanie o sprawach damsko-męskich, te same treści, nieaktualne na mój moment życia. Było dużo o małżeństwie, koleżanka zaczęła opowiadać jak „radzi” sobie z mężem... Szok! Miłość to nie uczucia. Miłość to czyny. Bezinteresowne wstanie o 4 w nocy do płaczącego dziecka. Podziękowanie, gdy częstują marihuaną. Siedzenie przy książkach, gdy pokój obok jest impreza. W tych sytuacjach często nie ma uczuć, emocji, a jeżeli już są to najczęściej te negatywne. Miłość to wybór, decyzja, indywidualne podejście. Tak samo jest z powołaniem.

„Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał – aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go poprosicie w imię moje” (J 15, 16). Jedni powołanie wybierają radykalnie – wstają, idą, postępują wbrew wszystkiemu. Dla drugich jest to wybór rozeznany – potwierdzony darami, talentami, przemyślany. Jednak jest punkt styczny – owoce. Beznadziejny jest kapłan, który unika kontaktu z drugim człowiekiem. Beznadziejny jest mąż, który nie poświęca czasu żonie i dzieciom. Beznadziejny jest pisarz, którego teksty nie zmieniają choćby minimalnie perspektywy czytelnika.

Pan Bóg powołuje mnie dzisiaj. Nie jutro, za tydzień, za lat 25. Chłopak, z którym jechałem w autokarze do Walencji na Europejski Spotkanie Młodych, powiedział mi coś takiego: „Jezus nie powołuje zdolnych, ale uzdalnia powołanych”. Rozbroił mnie! Właśnie taki jest Pan Bóg. Jest radykalny. Chcesz taki być? „Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła” (Łk 17, 19). Te słowa usłyszałem podczas modlitwy wstawienniczej na ostatniej Przystani. Wstałem!