Doktor Strange to najdroższy teaser świata. Myślałem, że nic
nie jest w stanie pobić kilkuminutowego zwiastuna Justice League w Batman v
Superman. Marvel pozazdrościł DC i wydał prawie 170 mln dolarów, żeby jednym
dialogiem przypomnieć widzom o Avengers. Bo chyba nie po to, żeby wprowadzić
nowego bohatera do uniwersum?
Najlepsza w tym filmie jest ekspozycja. Te 10 minut buduje,
stawia fundament realizmu, puszcza oko do starszego widza. Bohaterowie są wtedy
bardzo ludzcy, prawdziwi. Biblia dla scenarzystów, jak powinno się tworzyć
seriale typu Szpital. Jest humor i pytania rodem z „Jaka to melodia?”. Jest
romans, ale taki z przeszłością, niedomówieniem. Jest dramat i szukanie za
wszelką cenę uzdrowienia. Tylko szkoda, że te 10, 15 minut dobrego kina, mija za
szybko. Benedict Cumberbatch gra jak w Sherlocku, wybitnie. Rachel McAdams jest
lepsza niż w Pamiętniku (nigdy nie mogłem obejrzeć tego filmu w całości),
doskonale asystuje. Później jest tylko gorzej.
Dlaczego Doktor
Strange zarobi krocie?
Doktor Strange to dupek. Wybitny chirurg, geniusz w swoim
fachu. Zadufany, cyniczny, przekonany o swoim talencie. Nie tylko megalomanią
blisko mu do doktora House. Filmowy Cumberbatch charakterem przypomina
serialowego Lauriego. Ich cechy rozpoznawcze to prostolinijne chamstwo,
traktowanie pacjenta w kategoriach wyzwania i bezgraniczne zakochanie w muzyce.
Różnice są trzy – Strange ma więcej pieniędzy, lubi brylować na wszelkich
lekarskich zjazdach, nie przeszkadza mu status celebryty. W obydwu historiach niepełnosprawność
ich zmienia. House poszedł w dragi. Strange zawędrował do Tybetu.
Tempo jest ekspresowe. Scenarzystą nawet nie chce się nas
oszukiwać. „Dobrze wiemy, że przyszedłeś do kina, bo jesteśmy Marvelem. Siadaj
grzecznie w fotelu, komputerowe fajerwerki zaraz się zaczną. Masz przed sobą niecałe
2 godziny zabawy. Zainwestowaliśmy większość budżetu w postprodukcję, dlatego było
nas stać tylko na 4 dobrych aktorów. Jeżeli chcesz zobaczyć grę Benka, to w
żadnym razie nie stój w kolejce po popcorn. Większość scen sprzed wypadku i tak
wycięliśmy. Ale przecież nie przyszedłeś tutaj oglądać historii, czy aktorstwa”.
Mają rację.
Komediowa konwencja ratuje film. Podejście do tematu na
poważnie zabiłoby to „uwierz w ducha”. Z jednej strony wszystkie żarty są dla
gimbazy. Z drugiej pasują. Sala śmiała się z wi-fi, Beyonce, końcowego spojlera
(może dlatego, że dwa ostatnie rzędy ewidentnie zerwały się ze szkoły, żeby
tylko nowego Marvela obejrzeć). Warto wiedzieć na co się piszemy – film od 13
lat, ewidentnie nastawiony na młodszego widza, zrobiony z wizualną pompą.
Czy potrzebujemy
następnego bohatera z lewitującą peleryną?
Doktor Strange to pomieszanie popkultury, sprawdzonego
schematu i zdjęć, które mają ładnie wyglądać w 3D. Znajdziemy tu odniesienia do
wszystkiego, co już widzieliśmy na dużym ekranie. Zakrzywianie budynków,
chodzenie do suficie, skoki na kilometrowe dystanse? Matrix i Incepcja. Podróżowanie
po różnych wymiarach, cofanie czasu, świetna scena z Cumberbatchem
wypowiadającym kilkanaście razy tę samą kwestię? Kod nieśmiertelności i Na
skraju jutra. Za efekty trzeba pochwalić, bo miało być efekciarsko. Było. Nawet
więcej, bo pod względem cyfrowym, to najlepszy film Marvela, a postacie
przypominały kukiełki tylko w momentach skoków. Ale o jakiejkolwiek świeżości
mowy być nie może. O końcowych pomysłach twórców żal wspominać. Już
przyzwyczaiłem się, że uniwersum zmierza do tego, żeby Avengersów stawiać na
ringu z minimum bogami... Ale błagam twórców – przy produkcji Ragnaroka zjedzcie
mniej grzybów i LSD.
W tym montażowym poplątaniu szkoda najbardziej Mikkelsena
(jego monolog będzie dla mnie traumą na długo). Już nawet przy jednozdaniowych
dialogach Swinton wypadała lepiej. Szkoda. Na Ejioforze ziewałem, długo
ziewałem. Śmieszny był Wong grający Wonga. Cumberbatch i McAdams to wybitni
aktorzy, ale też nie mieli, czego grać. Reżyserii nie zauważyłem. Scenariusz to
kopiuj-wklej Marvela. Na pochwały zasługuje praca kamery. W kilku momentach
muzyka jest dobrana w punkt. Przy końcowej wariacji na temat muzyki filmowej
można się rozmarzyć.
Ostatecznie film jest przewidywalny, nudny i męczący. Bliżej
mu do Strażników z Galaktyki, niż do Watchmenów. Momentami kolory, postacie, zdjęcia
są stylizowane na mroczne, by zaraz rozładować scenę jakimś nieśmiesznym
żarcikiem. Z uwagi na datę premiery podsumowanie nasuwa się samo. Doktor
Strange przypomina bachora, któremu nie chciało się pójść kilku przecznic
dalej. Dzwoniąc po raz trzeci do naszych drzwi, woła: – cukierek albo psikus!
Sami podejmijcie decyzję, czy w odpowiedzi warto sięgać do kieszeni.
PS: Kiedyś
prowadziłem filmowego bloga KinoB. Gdybym miał wystawić tam swoją ocenę
Strange'owi i spółce, to byłoby to 5... 6/10. Za to, że Benedict Cumberbatch
się na to wszystko zgodził.
SPOJLER PO NAPISACH
NR 1 W DOKTOR STRANGE
Kto odmówił herbaty, ale nie odmówił piwa? Kto prosi o pomoc
Strange'a w utemperowaniu niesfornego braciszka? Jaki film Marvela będzie następny?
► THOR.
SPOJLER PO NAPISACH
NR 2 W DOKTOR STRANGE
Kto przez cały film był ostoją sprawiedliwości, nieskalanym,
bezbarwnym przyjacielem Strange'a? Aktor, któremu nawet wyrazu twarzy nie
chciało mu się zmienić przez godzinę i 50 minut? Następny beznadziejny Kaecilius?
► MORDO.