czwartek, 27 sierpnia 2015

Autostopem do Rzymu – W#1

Do dnia wyjazdu moje przygody autostopowe kończyły się na pokonaniu odcinka 64 km z Kielc do Opatowa. Na marginesie przejazd tą trasą, którą normalnie pokonuje się autem w maks godzinę, zajął wtedy 4. Średnio jedna przypadała na każdego kierowcę, który się nade mną zlitował w środku nocy. Dlatego jako żółtodziób w jeżdżeniu stopem nie odważyłbym się na podróż do Rzymu. Jednak cel był jeden – kanonizacja.


Wspomnienia z Rzymu dotyczą wydarzeń z kwietnia zeszłego roku. Dzięki nim chciałbym Ciebie zachęcić do pielgrzymki do Włoch z duszpasterstwem akademickim FRAncesco. Szczegóły dotyczące wyjazdu pod linkiem.

Dla jednych autostop to namiastka wolności, czy styl życia. Dla drugich to jeden z przydrożnych znaków, na którego nawet nie zwracają uwagi. Dla mnie był koniecznością. Za kilka godzin miałem być w Będzinie na Śląsku. Nie przeprowadzałem staruszki przez pasy. Nie zboczyłem z trasy w pogoni za uciekającym złodziejem. Po prostu wyszedłem za późno. Na stacji byłem 5 minut po czasie. Pozostało mi gnać na ul. Krakowską w Kielcach. Po 15 minutach machania rękami odwiedziłem stację benzynową. Kasjerkę zdziwiło moje zamówienie – tektura i flamaster. Którymś z kolei pisakiem udało się stworzyć duży napis KRAKÓW.

Dwa stopy, jedna taksówka

Z Łukaszem, przedstawicielem medycznym, próbowaliśmy ominąć korki północną obwodnicą Krakowa. Tutaj odcinek remontów, tam jakieś zwężenie. Wspólnie spędzone dwie godziny dobiegały końca. Decyzja – idę na bramki przed autostradą na Katowice. Wysiadłem przy skręcie na Balice. Pieszo pokonałem jeszcze ponad pół kilometra. Nadjeżdżających kierowców zapewne dziwił piechur idący w stronę autostrady. Nad głową trzymałem tekturę ze skrótem napisanym długopisem. Miło zdziwił mnie stojący na poboczu Van, którego nie zauważyłem. Zza szyby dobiegł głos: - wsiadaj, czekam na ciebie.

Z Kornelią, która zwiedziła w celach zarobkowych pół Europy Zachodniej, trochę sobie ponarzekaliśmy. Po niecałej godzince w Katowicach podziękowałem za drogę. Odwdzięczyła się wskazując kierunek w którym jest Cieszyn. Przeszedłem przez wiadukt na drugą stronę. Okazało się, że jestem pod galerią Katowice 3 Stawy. 

W Będzinie właśnie skończyła się Msza. Zadzwoniłem do organizatora pielgrzymki. Usłyszałem, że muszę się dostać na przystanek oddalony od galerii o jakieś dwa kilometry. Pieszo zadanie prawie nie wykonalne, bo otaczały mnie barierki mini-lotniska, salonu motoryzacyjnego i autostrady. Żeby zdążyć zamówiłem taksówkę. Dostałem rabat za to, że moim punktem docelowym był Rzym. 

Do autokaru wsiadłem z uniesioną dłonią. 190 km, dwa stopy, jedna taksówka. Stałem się lokalnym celebrytą. Szczególnie, że o przyjeździe zdążyły już powstać legendy. Jeden z księży powtarzał, że autokar cały czas gonię taksówką. Miałem się spóźnić z powodu przeprowadzania babci przez pasy. Później samemu wkręcałem ludzi. Zgodnie ze stwierdzeniem Gandalfa, że każda dobra historia zasługuje na ubarwienie.

Lekturka duchowa

Po piątym razie miałem już dość opisywaniem autostopowej historii. Opowiadałem zdawkowo. Szybko zmieniałem temat na właściwy. W autokarze dominowało jedno pytanie - dlaczego jedziesz? Odpowiedzi były dyplomatycznie. Przecież to ważny moment dla Polaków - mówili. Jedni chcieli podziękować. Drudzy chcieli prosić o orędownictwo. Dla mnie miał to być moment przedstawienia się. Początek poznawania świętego. Może w przyszłości zakumplowania.

Przecież w 2005 r. miałem niecałe 13 lat. Nie śniły mi się wtedy żadne podróże, pielgrzymki, czy szaleństwa. W moim wychowaniu nie było miejsca dla Karola Wojtyły. Moja rodzina miała inne zmartwienia niż papieskie przyjazdy do kraju. Pomimo tego pamiętam, że 2 kwietnia płakałem przed telewizorem. Tamtego wieczoru straciłem drugiego dziadka. Nie poznałem go. Nie czytałem jego dzieł. Ba, nawet nie wiedziałem wtedy co to encyklika. Dlatego dla mnie jednoczesna kanonizacja Jana Pawła II i Jana XXIII to klamra pewnej ery. Początek wieku, w którym już jesteśmy.

Pan Bóg chyba chciał, żebym 27.04. był na placu św. Piotra. Mimo to byłem oporny. Główna wymówka dotyczyła finansów, bo kwoty wyjazdów dochodziły do 2 tys. Za chwilę znalazła się oferta za ćwiartkę tej ceny. Miałem tylko zadzwonić. Zwlekałem 2 tygodnie. Ponaglony dowiedziałem się, że prawdopodobnie nie ma już miejsc. Przypadł mi ostatni fotel. Pielgrzymkę uwieńczyłem wejściem tylnymi drzwiami na plac św. Piotra. Wiem, mam więcej szczęścia niż rozumu.

W autokarze spokojnie wpatrywałem się w drogę. Pomyślałem, że nawet gdybym nie dogonił autokaru to pojechałbym do Rzymu stopem. Popełniłbym wtedy ogromny błąd. Kilkadziesiąt kilometrów przez Wiecznym Miastem spotkaliśmy autostopowiczki z Warszawy. Jechały już 3 dzień. One to dopiero musiały mieć odwagę.